28 marca 2013

Teatrzyk wiosenny

Kto tęskni już za wiosną? Choć zima nadal nie odpuszcza, to w naszej świetlicy szkolnej już zrobiło się wiosennie. Dzieci, które uczęszczają na prowadzone przeze mnie zajęcia teatralne wystawiły krótkie przedstawienie pt. "W poszukiwaniu wiosny". Zrobiło się kolorowo. Pszczółki wyleciały z ula szukać zwiastunów wiosny, początkowo zmarzły, ale udało się! Znalazły bociana na łące, przebiśnieg, motylka, wiewiórkę i wreszcie samą Panią Wiosnę. Przedstawienie ogólnie było bardzo udane, choć zawsze przed występem mam chyba większą tremę niż dzieci, bo mam wrażenie, że nigdy nie jesteśmy w pełni gotowi do występu. Na próbach często są wygłupy, ktoś czegoś nie umie albo kogoś nie ma i tak ja się zamartwiam czy coś z tego będzie. Ale kiedy przychodzi wyjść małym aktorom na scenę, jakoś tak sprężają się w sobie i wszystko wypada super. Nawet jak ktoś się pomyli, a tak się też zdarza, to zaczynają improwizować i nikt nie zdołał zauważyć, że coś poszło nie tak. Za to zawsze jest przy tym sporo zabawy. To było już nasze trzecie przedstawienie w tym roku szkolnym. Już szykujemy następne :-) Chętnych na zajęcia teatralne wciąż przybywa, więc kombinuję jak mogę, żeby w miarę wszystkim dogodzić. Brakuje mi czasu, żeby stworzyć dwie grupy, więc zmieniam aktorów, ale i stawiam warunki, że mają się uczyć ról i nie wygłupiać na próbach, bo jest naprawdę sporo chętnych na ich miejsce.
Co prawda teatr nie jest moją specjalnością, ale wszyscy się przy tym rozwijamy - i chyba o to chodzi w edukacji, prawda?

Z wizytą u strażaków

W marcu mamy w szkole miesiąc przeciwpożarowy i w związku z tym byłam z maluchami u strażaków. Dla nich atrakcja ogromna, panowie pokazali wszystkie wozy strażackie, opowiadali o trudach i niebezpieczeństwach swojej pracy i odpowiadali na wszystkie (bardzo nietypowe) pytania dzieci. Sama na tym skorzystałam, bo nigdy wcześniej nie odwiedzałam remizy strażackiej. Ale lepiej późno niż wcale :-). Była okazja przymierzyć hełm strażacki, kurtkę i wsiąść do wozu strażackiego. Wiedzieliście na przykład, że inny rodzaj wozu jedzie do pożaru lasu, inny do wypadku a inny np. do pożaru mieszkania? Dzieci z zaciekawieniem oglądały sprzęt wewnątrz wozu, a najbardziej zainteresowały się piłą łańcuchową!
Wydawać by się mogło, że praca strażaków to tylko (lub aż!) gaszenie pożarów, ale przecież ich pomoc jest nieoceniona przy wypadkach samochodowych, usuwaniu zwalonych drzew po burzy, ściąganie przestraszonych kotów z drzew, wyciąganie z wody ludzi, pod którymi załamał się lód i wiele innych związanych z ogniem i dymem w różnych miejscach. Oni mają naprawdę szerokie pole działania.
Maluchy przypomniały sobie przy okazji wszystkie numery alarmowe oraz sposób w jaki należy zgłaszać pożar. Wcześniej ćwiczyliśmy to samo w klasie :)
Ze względu na zimową aurę ominęła nas tylko atrakcja polewania wodą z węża strażackiego, ale to może zostawimy na następny raz.

21 marca 2013

Znowu wolne!

Spojrzałam na szkolny kalendarz i uświadomiłam sobie, że za chwilę koniec roku! Spytacie, jak to za chwilę, przecież dopiero końcówka marca? A ja się martwię, że zabraknie mi na wszystko czasu, bo ten pędzi jak szalony. Zaraz święta, a to w szkole oznacza 6 dni wolnego, a później egzamin klas 6 i znów wolne, w kwietniu egzaminy gimnazjalne i znów 4 dni wolnego i tym sposobem tracę dokładnie 2 tygodnie. Jak dołożę do tego parę wycieczek przedmiotowych i weekend majowy, to okaże się, że lada moment czerwiec i koniec roku :-) Tylko nie wiem czy bardziej mnie ta wiadomość cieszy czy smuci...
Oficjalnie w czasie egzaminów nie ma zajęć dydaktycznych, ale szkoła zapewnia zajęcia opiekuńczo-wychowawcze dla dzieci wymagających opieki. Tzn. praca pań w świetlicy dostosowana jest do faktycznych potrzeb dzieci. Rodzice mieli określić czy i w jakich godzinach ich dziecko będzie wymagało opieki świetlicowej. Generalnie mówimy na zebraniach, żeby w miarę możliwości organizować opiekę w domu, są przecież dziadkowie. Jest jednak parę osób, które nie mają z kim pociech zostawić i muszą przyjść do świetlicy. Rok temu deklarowało się 7 osób. Przyszły dwie. Po 3 godzinach zostało jedno dziecko i pani. No i problem. Dzieciak się nudzi, chce do domu (bo tam chociaż komputer by miało), a pani przez to jedno dziecko uziemiona.
Zaraz ktoś mi powie, że my nauczyciele mamy za dużo wolnego, bo wakacje, ferie, święta a teraz jeszcze jakieś egzaminy i wszyscy mają wolne. Otóż nie proszę państwa! To dzieci mają wolne, a panie i tak są w tym czasie w pracy. Ja na przykład jestem oddelegowana do pracy w komisji egzaminacyjnej w innej szkole - jako osoba z zewnątrz. Pozostali nauczyciele podobnie. Tłumaczymy rodzicom, że to później problem dla dziecka, jak zostanie samo w świetlicy. Tym bardziej, że w tych dniach nie ma w szkole obiadów. Ile osób przyjdzie faktycznie, zobaczymy za miesiąc. 
Tymczasem zastanawiam się jak rodzice sobie radzą w wakacje? Przecież to dwa miesiące, rzadko które dziecko wyjeżdża na cały ten okres, a rodzice urlopu tak długiego też nie mają. Co wtedy robią z dzieckiem jak szkoła zamknięta? Albo teraz przed świętami wielkanocnymi, szkoły mają wolne od czwartku, ale większość społeczeństwa pracuje do piątku, szkoła opieki w tych dniach nie zapewnia. Więc jak? Dwa dni dziecko może zostać samo w domu, albo ma jakąś inną opiekę, a wtedy jak są egzaminy to już nie ma opieki? Czy to może wyręczanie się szkołą, podejście, że skoro jest możliwość darmowej opieki to rodzice chętnie skorzystają?
Czasem mam mieszane uczucia, w tym roku co prawda nie siedzę w świetlicy do 16tej, ale rok temu przed świętami mnóstwo rodziców odbierało dzieciaki na ostatnią chwilę. Wpadali zdyszani do szkoły, bo wcześniej zakupy musieli zrobić, prezenty kupić, obiad ugotować. To po co im dziecko do tego? Niech siedzi w szkole do 16tej, panie się zajmą. Nie chciałabym wrzucać wszystkich do jednego worka, bo wiem, że są rodziny w naprawdę trudnej sytuacji, jednak mam wrażenie, że niektórzy rodzice wychowanie i opiekę zwalają na nauczycieli, bo jak sami mawiają: muszą odpocząć od dzieci. Takie czasy...

14 marca 2013

VIP a kultura osobista

Wróciłam właśnie z zebrania. Gardło mi trochę szwankuje, więc było dziś krótko, zwięźle i na temat. Zmieściłam się w pół godziny (mój rekord!). Jak zwykle obecni byli ci rodzice, których dzieci dobrze się uczą i nie sprawiają problemów wychowawczych. Pozostali jak widać nie są zainresowani ani współpracą ze mną, ani pracą z dzieckiem. Trudno, to dorośli ludzie, nie zmienię ich. Jednak nie o tym miałam pisać. 
Otóż, po raz pierwszy od września pojawił się na zebraniu ojciec, który jest VIPem w naszym mieście. Ten, wokół którego wszyscy skaczą, dyrekcja każe go lepiej traktować, bo taki ważny, bo to jeden ze sponsorów naszej szkoły itp. Dla mnie nadal wszyscy są równi, ale dziś sytuacja na zebraniu była dość niezręczna. Otóż Prezes usiadł nie jak wszyscy przy stolikach tylko w rogu sali, założył nogę na nogę, wyciągnął tablet i tak coś pisał na tym tablecie przez calutkie zebranie! Raz na jakiś czas tylko zerknął, jakby chciał stworzyć pozory, że słucha o czym mówię. Dla mnie bezczelność i ignorancja. Rozumiem, że facet jest zapracowany, rozumiem, że wiecznie ma milion spraw na głowie, jak już się pojawia w szkole, to zawsze się spieszy, zawsze z telefonem przy uchu, ale skoro już przyszedł na zebranie to wypadało schować ten tablet i na chwilę oderwać się od pracy. Nie zwróciłam mu uwagi. Mówiłam do reszty rodziców, jakby jego tam nie było. 
Nawet nie wiedziałam czy i jak zwrócić mu uwagę. Bo czy wypada?! Jestem może za bardzo wyczulona na tym punkcie, ale osobiście nie lubię jak ktoś bawi się telefonem w czasie rozmowy ze mną. Albo rozmawiamy, albo pracujemy czy się bawimy. Na lekcjach też nie pozwalam korzystać z urządzeń tego typu. I ja naiwna dziwię się później, że dzieci zamiast słuchać na lekcji, bawią się pieniążkami, zabawkami, oglądają cały podręcznik, rysują, gadają...to wszystko jest brakiem szacunku. Tylko skoro w domu rodzice szacunku nie nauczyli, to czy ja mogę coś zmienić? Owszem, na lekcjach wymagam od dzieci, a co powinnam zrobić na zebraniu z rodzicami? Wychowywać dorosłych ludzi? Przypominać o kulturze? Nie wiem. Taki niesmak mi pozostał.

Medialne bzdury a rzeczywistość

Chciałabym dziś wyprowadzić z błędu tych, którzy wierzą w medialne bzdury, że nauczyciel rzekomo pracuje 3 godziny dziennie i ma tyyyyle wolnego czasu. Owszem, jest jeden taki dzień, piątek - kiedy o 9:50 jestem wolna i zaczynam weekend (choć przyznam szczerze, że jeszcze nie udało mi się wyjść o czasie ze szkoły).
Ale wróćmy do pozostałych dni, które w ostatnim czasie wyjątkowo się dłużą. Spędzam w szkole więcej czasu niż w domu, już nawet mąż czyni mi zarzuty, że za mało się domem zajmuję, bo ciągle tylko praca i praca. W ciągu 2 tygodni 4 konferencje - powroty do domu po 18tej (od samego rana w szkole!). Wczoraj - dni otwarte - znów 9 godzin na pełnych obrotach. Dziś - zebrania z rodzicami, znów wracam późno. W poniedziałek znów szkolenie, środa - rada pedagogiczna, później jeszcze spotkanie wielkanocne i przedstawienie dla rodziców. Gdzieś w międzyczasie inscenizacja dla mieszkańców pomocy społecznej, przygotowania do konkursów, organizacja wycieczek i mnóstwo tzw. papierkowej roboty - sprawozdania, protokoły, rozliczanie finansów, sprawy wychowawcze, spotkania z pedagogiem, psychologiem, logopedą, przygotowywanie informacji opisowych o każdym uczniu, sprawdzanie sprawdzianów i zadań domowych, usprawiedliwienia, prowadzenie zajęć wyrównawczych i dla uczniów zdolnych. Ach, zapomniałam, że do zajęć jeszcze muszę się przygotowywać, żeby nie prowadzić lekcji tak z pierwszej łapanki. Kiedy więc mam to wszystko zrobić, skoro w szkole spędzam rzekomo 3 godziny? Oczywiście, że po godzinach (tablicowych), bo to też część moich obowiązków, a to że mam 3 lekcje, nie znaczy, że PRACUJĘ tylko 3 godziny. Formalności też zajmują mój czas. 
Zapytacie: chwalisz się czy żalisz? Otóż, ani jedno ani drugie. Chcę po prostu przedstawić na czym w rzeczywistości polega praca nauczyciela, bo to nie tylko 3 godziny przy tablicy.
Nie narzekam, cieszę się z tej pracy, mimo że jak wiecie - papierkowej roboty nie lubię. Ale dzieciaki lubię bardzo i to powód dla którego jestem w tej pracy. Owszem, problemy też są, ale nie ma sytuacji bez wyjścia, każdy dzień niesie nowe wyzwania, więc na chwilę obecną rutyna raczej mi nie grozi :-)
To naprawdę fajna praca, choć nie każdy się do niej nadaje. Niektórym wystarczy godzina, innym 5 minut spędzone w szkole by powiedzieć nauczycielowi, który jakoś ogarnął grupę rozwrzeszczanych maluszków: podziwiam pani/pana pracę, ja bym tak nie mógł. Takich jest niewielu, jednak są rodzice, którzy potrafią docenić nasz wysiłek włożony w naukę i wychowanie ich dzieci.

7 marca 2013

Ogólnopolska Olimpiada

Mam już wyniki ogólnopolskiej olimpiady OLIMPUSEK z edukacji wczesnoszkolnej na poziomie klasy 1. Co prawda nadal czekam na dyplomy, które organizator olimpiady zobowiązał się wysłać do szkoły (regulaminowo do 1 marca - ma już tydzień spóźnienia!), ale mailowe wyniki już otrzymałam. I muszę przyznać, że jestem bardzo dumna z moich uczniów. Do styczniowej olimpiady przystąpiło w sumie 9 osób.


I co? Trudne? Dla Was pewnie nie, ale dla pierwszaków owszem. Pytania byłyby łatwe pewnie w czerwcu po realizacji programu, ale nie w styczniu. 
Wróćmy więc do wyników. Z całej Polski do olimpiady przystąpiło 3855 uczniów klas pierwszych. To spora konkurencja. No i przy takiej liczbie zupełnie inaczej patrzę na ich wyniki. Mamy kolejno miejsca: 15,17,18,20,29 (x2), 48,52,58. Jedno dziecko załapało się na dyplom laureata. Pozostali otrzymają dyplomy uznania. Może dla nich 15 czy 20te miejsce to nic specjalnego, bo przecież NIE PIERWSZE, ale na taką ilość uczestników uważam, że to duży sukces. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie jeszcze lepiej :-) Tymczasem zabieram się za przygotowania maluchów do kolejnego konkursu.

1 marca 2013

Od pierwszej klasy do matury w jednej szkole

Kryzys dotarł i do szkół, cięcia budżetowe spowodowały, że do naszego zespołu szkół w skład którego wchodzi szkoła podstawowa i gimnazjum, od września zostanie dołączone jeszcze liceum. Decyzja urzędu jest niepodważalna, obawiam się jednak że nic dobrego z owego połączenia nie wyniknie. Dlaczego? Już teraz rodzice maluszków boją się o ich bezpieczeństwo jak spotykają na korytarzach czy basenie gimnazjalistów. Ciężko się maluchom w czasie przerwy dostać do biblioteki, aby ktoś starszy ich nie popchnął. O niecenzuralnych wypowiedziach dryblasów nie wspomnę. A do tego ma być jeszcze liceum. Rozumiem założenia, że od pierwszej klasy aż do matury dziecko ma możliwość kształcenia się w wybranej dyscyplinie sportowej (bo taka specyfika naszej szkoły), ale bez osobnych, wejść, odgrodzonych pięter i korytarzy nie wyobrażam sobie bezpiecznych maluszków. Integracja? Ok, ale nie w takich warunkach. Niby jest monitoring, jest piętro maluchów, ale już świetlica znajduje się na dole gdzie lekcje mają też gimnazjaliści. Biblioteka piętro wyżej. Na basen też się trzeba jakoś przebić. Zupełnie oddzielić się nie da. Powstaje więc zmartwienie, czy uzbiera się wystarczająca ilość dzieci na stworzenie chociaż dwóch pierwszych klas? Czy rodzice się nie wycofają wiedząc, że w jednym budynku będą pierwszaki i licealiści?
A Wy posłalibyście dziecko do takiej szkoły?