29 sierpnia 2013

Jak przetrwać kryzys - czyli o urlopach zdrowotnych

Jak się wczoraj dowiedziałam, tylko w naszym mieście 50 nauczycieli postanowiło w tym roku skorzystać z pełnopłatnego urlopu zdrowotnego. To bardzo dużo. Jak twierdzi dyrektor - nigdy jeszcze tak masowo nauczyciele nie korzystali z urlopów. Ale powody są dwa:
  • Po pierwsze jest niż demograficzny, coraz mniej dzieci, więc i mniej godzin. Niektórym trzeba by było zmniejszyć etat o połowę, a część nauczycieli dostałoby wypowiedzenie. Zatem nieoficjalnie przedmiotowcy dogadują się ze sobą, że w jednym roku na zdrowotny idzie pani X, a w drugim pani Y i tym sposobem wszyscy są szczęśliwi, bo pani X siedzi w domku cały rok, a pani Y ma etat + parę nadgodzin. Tylko urząd miasta narzeka, bo to są potworne koszty...
  • Po drugie nie wiadomo jak długo jeszcze będzie można korzystać z owych urlopów na dotychczasowych zasadach, bo od jakiegoś czasu rząd usilnie pracuje nad zmianami w Karcie Nauczyciela i na pewno nie będą to dla nas korzystne zmiany. Obecnie z urlopu na poratowanie zdrowia można korzystać po 7 latach pracy i przysługują w ciągu całej kariery nauczycielskiej aż 3 takie urlopy. A wg rządowego planu urlop będzie tylko jeden i to po 20 latach pracy.
Moje zdanie na ten temat? Są plusy i minusy oczywiście. Całkowicie zgadzam się z potrzebą urlopów bo nauczyciele po prostu - brzydko mówiąc - głupieją. Praca w bądź co bądź - trudnych warunkach znacznie przyspiesza wypalenie zawodowe a to się odbija później na dzieciach. Niektórym po prostu wakacje nie wystarczą.  I wiem, że są nauczyciele naprawdę chorujący dla których urlop jest w 100% wykorzystany na powrót do zdrowia a nie roczne wakacje. Niestety, wciąż zbyt wielu nauczycieli nadużywa swoich przywilejów i wtedy cierpią ci, którzy są w potrzebie. Mieszane mam uczucia co do urlopów wykorzystywanych by przetrwać niż demograficzny, nie wiem czy to do końca uczciwe i zgodne z ideą urlopów. Choć gdybym znalazła się w sytuacji, że za chwilę mogę być bez pracy to pewnie skorzystałabym ze wszystkich dostępnych możliwości...

28 sierpnia 2013

Kryzys w edukacji, czyli złe początki...

Nie wiem jak Wam, ale mi wakacje minęły bardzo szybko. Chyba ZA szybko. Ale nie zmienia to faktu, że przez te dwa miesiące zdążyłam się już stęsknić za moimi maluchami. Im bliżej rozpoczęcia roku tym częściej się zastanawiam jak to będzie, czy dzieciaki cokolwiek pamiętają (zwłaszcza literki!), czy urosły, niektóre może dojrzały do nauki? Zobaczymy. Już za parę dni. Tymczasem ja już od 3 dni oficjalnie jestem w pracy. Początkowo nieco załamana jak zobaczyłam plan i zapowiedzi tego co mnie czeka. Ale potem dzięki Bogu trochę się zmieniło na lepsze, przespałam się z tym, przetrawiłam i powoli wraca mi zapał i energia. 
Niestety znów w szkolnictwie oszczędności, kryzys dość mocno uderza w edukację, szkoda tylko, że to się odbije na dzieciach. Moim maluchom prawie wszyscy nauczyciele się zmienili. Zostałam tylko ja z edukacji wczesnoszkolnej (ale już nie będę ich uczyła muzyki, plastyki i komputerów), i pani z angielskiego. Zmieniają się nauczyciele w-fu, religii i 3 w/w przedmiotów. Nie będziemy mieli też jednej sali jak do tej pory tylko zaczną się wędrówki, bo brakuje klas. To będzie problemowe, bo w klasie są wyprawki, dodatkowe zeszyty i moje pomoce a teraz niemal co lekcję trzeba będzie to przenosić z sali do sali. Nijak to się ma do zaleceń realizacji nowej podstawy programowej i warunków nauczania w klasach 1-3. Ale cóż, oszczędności...Brakuje nam godzin, bo urząd nie zezwolił na zajęcia komputerowe w grupach, zatem obecna pierwsza klasa licząca 29 osób będzie musiała się pomieścić w sali liczącej 15 komputerów i zaledwie 23 krzesełka...dzieci się tam fizycznie nie pomieszczą, ale to już w sumie nie moje zmartwienie.
Dochodzą do tego jeszcze dyżury na przerwach i wieczne upomnienia dyrekcji dotyczące punktualnego rozpoczynania dyżuru i lekcji. Pytam zatem jak to osiągnąć skoro muszę wędrować z sali do sali, lekcję prowadzę do dzwonka (bo niektórzy kończą przed dzwonkiem), maluchy zanim się spakują i wyjdą z sali to już 3 min uciekają (a ja swoje rzeczy też muszę zabrać), klucz należy odnieść do pokoju nauczycielskiego, zabrać nowy klucz do następnej klasy - a to wszystko w czasie dyżuru i jak zwykle w biegu! Na pytanie: Gdzie mam się znaleźć na tych przerwach jak mam dyżur i sytuacja właśnie tak wygląda - dyrektor milczy. Tylko później jak jest jakiś wypadek to dopiero pojawia się pytanie: A GDZIE BYŁ NAUCZYCIEL DYŻURUJĄCY?! A no nie było...ale to i tak niczego nie zmienia.
Ach, a w ramach poprawy efektywności kształcenia oczywiście mamy uczyć dzieci 'pod testy'. Po co uczyć myślenia? Trzeba uczyć autmatyzmu, żeby tylko dobrze wypadły na testach OBUT. Dobro dzieci w szkołach chyba już dawno przestało się liczyć. I tak wyłamuję się z tego schematu, ale jak długo mi na to pozwolą? Nie wiem...