Dziwią mi się starsze koleżanki, że co chwilę coś dzieciom sprawdzam, zadaję, robię kartkówki, odpytuję i...stawiam oceny. Mówią, że wymięknę, że będę miała dość. Bo im się już NIE CHCE...Nie wiem, może po 30 latach pracy też mi się nie będzie chciało. Na razie mam zapał do tego co robię. Bo skąd mam wiedzieć czy dziecko opanowało wymagany materiał, jeśli tego nie sprawdzę? Muszę na bieżąco monitować osiągnięcia uczniów, żeby mieć pewność, że nie mają zaległości. Na razie maluchy nie narzekają, a i rodzice są zadowoleni. Bo wymagam. Bo tępię gadulstwo na lekcji, jedzenie, chodzenie po klasie. Uczę, że należy wstać i powiedzieć dzień dobry kiedy ktoś wchodzi do klasy. Jeszcze nie jest tak idealnie jakbym chciała, wychowanie to proces - dla mnie na 3 lata pracy. Chcę, żeby już od początku dzieci dużo pisały - zgodnie z poznanymi zasadami, choćby po to, żeby uniknąć później sytuacji jak koleżanki uczące 2 i 3 klasy, że na dyktandach dzieci piszą: tagrze (także), w śrut (wśród), dórzy (duży) - wierzcie mi, widziałam te dyktanda i oczy aż bolały od tego widoku. Nie chcę, żeby w czwartej klasie były same skargi (jak teraz na obecne klasy czwarte), że dzieci nie umieją pisać, czytać płynnie i z liczeniem też problem. O zachowaniu nie wspomnę. Tak rozpuszczonych klas czwartych jeszcze nasza szkoła nie miała - notoryczne bójki, pretensje, pyskowanie do nauczycieli, brak szacunku, chodzenie po klasie, chowanie się pod ławkę na lekcji... Więc żeby skarg nie było później, wymagać trzeba od samego początku. I doceniać tych, którzy się starają :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz