11 lutego 2015

Promować czy niepromować - trudna sprawa

Niedawno z ust pani dykrektor padły słowa, które wywołały sporo emocji w zespole nauczycieli. Mianowicie:

"Macie tak pracować, aby w szkole podstawowej w ogóle nie było niepromowania! To niedopuszczalne!"

Teoretycznie rozumiem, ale w praktyce zastanawiam się jak to osiągnąć, zwłaszcza mając do czynienia z uczniami, którzy mają bardzo duże zaległości, na zajęcia wyrównawcze nie przychodzą, a rodzice (a raczej samotne matki) kompletnie nie są zainteresowane poprawą sytuacji szkolnej i pracą 
z dzieckiem w domu. Pytanie więc - co robić? 

Czy przyrost wiedzy ucznia jest zależny wyłącznie od nauczyciela? W moim przekonaniu rolą nauczyciela jest wspieranie rozwoju dziecka. Obarczanie odpowiedzialnością za coś na co w dużej mierze on sam nie ma wpływu jest jakąś pomyłką. To jak walka z wiatrakami. 

Weźmy na tapetę pewnego ucznia, przykładowo Karola. Programowo powinien być w klasie czwartej, pierwszego września okazało się, że trafił do trzeciej, bo zdaniem dyrekcji w czwartej sobie nie poradzi - z czym zgadzam się w 100%. Po kilku lekcjach zrozumiałam w czym problem. Karol ma starszego brata i młodszą siostrzyczkę, wychowuje ich tylko mama. Kilka miesięcy temu wrócili zza granicy, gdzie dziecko chodziło do międzynarodowej szkoły. Właściwie to dwa lata spędzone za granicą ciężko nazwać nauką. Karol pierwszą klasę szkoły podstawowej kończył w Polsce, później zajęcia sprowadzały się do rozmów w obcym języku, lepienia z plasteliny i rysowania. Dziecko nie potrafi poprawnie pisać, nie zna zwłaszcza wielkich liter, małe często myli. Nie układa zdań, błędnie dzieli wyrazy na sylaby i głoski. Nie potrafi formułować wypowiedzi pisemnych, a w trzeciej klasie sporo jest pisania listów, opowiadań, zaproszeń, życzeń itp. Matematyka leży kompletnie, nawet w zakresie dodawania i odejmowania do 20, o mnożeniu nie wspominając. Motywacja do nauki zerowa. O stanie emocjonalnym wynikającym z ogromu negatywnych przeżyć w życiu dziecka nie będę się rozwijać. Wiele rzeczy w głowie się po prostu nie mieści, ile można przykrości doświadczyć w ciągu 10 lat życia...

Powstaje pytanie - co dalej? Owszem, cały zespół nauczycieli ciężko pracuje, by Karola wyciągnąć na prostą. W porównaniu do początku września powiedziałabym, że zrobiliśmy krok milowy do przodu. Ale to i tak za mało, by w obecnym stanie wysłać dziecko do czwartej klasy (a już jest rok w plecy, wcale nie z własnej winy!).

Pierwsze co przychodzi do głowy, to nauczanie indywidualne. Zatrzymanie chorego systemu przechodzenia z klasy do klasy, tylko stopniowe nadrabianie zaległości i praca przede wszystkim w domu. Niestety polskie prawo na to nie pozwala. Próbowaliśmy z każdej strony.

Zdaję sobie sprawę z tego, że zatrzymywanie ucznia w trzeciej klasie byłoby dla niego krzywdą, ale mam też świadomość, że w czwartej będzie baaaardzo ciężko, tym bardziej, że nikt nie będzie się już tam tak "cackał" jak my 
w edukacji wczesnoszkolnej. 

I tu pojawiają się kolejne słowa pani dyrektor:

"Świata pani nie naprawi, proszę zrobić wszystko co w pani mocy i pchnąć Karolka dalej. On ma zdać, niezależnie od wszystkiego"

I mam związane ręce. Bo z powyższego wynika, że choćby dziecko nic nie umiało i nie przejawiało żadnej inicjatywy i tak muszę go promować do wyższej klasy.

Taka polska edukacja, nie dość, że poziom bliski zeru, to spadamy jeszcze niżej...
Co sądzicie? Czekam na Wasze opinie i komentarze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz