31 października 2012

Efektywne wykorzystanie czasu na lekcji

Obserwuję...i wciąż zadaję sobie pytanie co to znaczy efektywnie wykorzystany czas na lekcji. Co do minuty. Co to znaczy, że pracujemy od dzwonka do dzwonka? W klasach mamy przeszklone drzwi, więc widać przez szybę co kto robi. Jak ostatnia lekcja, to rodzice stoją na korytarzu i mniej lub bardziej dyskretnie podglądają swoje pociechy i ich pracę w klasie. Tym bardziej więc staram się zachowywać do końca lekcji ład i porządek. Ale czy tak być powinno? Bo coraz częściej słyszę, że jak skończę, zrealizuję przewidziany na dany dzień materiał, to powinnam wydać proste polecenie: pakujemy się, stajemy przy drzwiach i czekamy na dzwonek. Z obserwacji wiem, że tak dzieje się w innych klasach. Czy tak być powinno? To jest efektywna lekcja? Przecież była ciekawa, dzieci ładnie pracowały, więc mogą się spakować i czekać. Bo maluchy za długo się pakują i wtedy zabieram im przerwę. Ale czy nie od tego właśnie jest przerwa? Ja generalnie wyrabiam się na czas, bywa, że i szybciej, a do dzwonka 5 minut. Co wtedy? Do tej pory mówiłam dzieciom, że mają jeszcze parę minut i mogą zacząć odrabiać zadanie domowe, albo dawałam dodatkowe karty pracy. I odrabiały do samego dzwonka. Dopiero później pakowanie. Teraz, kiedy już znają 6 literek i można z nich całkiem sporo wyrazów ułożyć - ćwiczymy kaligrafię. Ledwo zadzwoni dzwonek, druga klasa już stoi pod drzwiami i pretensje, czemu oni nie mogą wejść, czemu pierwszaki się tak wolno pakują. Ano dlatego, że pracowały do końca lekcji - a widzę, że nie jest to popularne zjawisko w mojej szkole. Z każdym dniem dziwi mnie coraz więcej...co będzie dalej?

28 października 2012

Telefony i inne gadżety w szkole

Kolejny, nieco kontrowersyjny temat - drogie gadżety w szkole. Są takie czasy, że normą chyba stało się posiadanie telefonu komórkowego, nawet w pierwszej klasie. Ja nie rozumiem po co, szkoła tego nie tępi, nie ma zakazu i dobrze. Idziemy z postępem i nie możemy dzieciom tego zabronić. Noszą więc telefony komórkowe, słynne PSP, mp3, iPODy itp. I jak nie korzystają z owych gadżetów na lekcji - naprawdę nic mi do tego. 
ALE...zdarzały się już kradzieże, i jak się później okazało - kradły dzieci z tzw. dobrych domów. Zatem pamiętajmy, by nigdy nie oceniać po pozorach, bo te bardzo mylą...że jak dziecko biedne, to na pewno złodziej. Czasem dziecko telefon zgubi, a czasem 'dobry kolega' wyciągnie z plecaka i przywłaszczy sobie - bo lepszy model. Wierzcie mi, różnie już bywało. I później płacz, skargi do nauczycieli (jakim prawem?! - pytam - odpowiadam za Państwa dziecko, czy dodatkowo za wszystkie 'skarby' przez nie przyniesione do szkoły?), dochodzenie, zgłaszanie pedagogowi, a i nawet już policja interweniowała (to sytuacja z innej klasy w poprzednich latach). 
Powstaje więc pytanie: dawać dzieciom drogie 'zabawki' do szkoły czy nie? Ja na zebraniu rodzicom jeszcze w czerwcu powiedziałam, żeby nie dawali, a jeśli dają to wyłącznie na własną odpowiedzialność, bo ja za zaginięcie, kradzieże itp. wypadki nie odpowiadam. Wspomniałam o sytuacjach jakie miały miejsce w poprzednich latach. Wzięli to sobie do serca. Niektóre dzieci i tak mają telefony, ale to tak 'na wszelki wypadek', a nie dla szpanu, żeby się pochwalić kolegom i co przerwę pograć w nowe gierki. I póki co jest spokój, szał pewnie zacznie się po komuniach w drugiej klasie...
Parę dni temu pewien uczeń spytał, czy może przynieść do szkoły PSP, przedstawiłam zasady, ostrzegałam...ale nie zabroniłam. Przyniósł. Nie minęło 10 minut jak coś mu się zepsuło i oczywiście płacz. Przypomniałam tylko swoje wcześniejsze słowa, uspokoiłam, że w domu rodzice się tym zajmą, żeby gierkę naprawić. A on chyba zrozumiał, że noszenie PSP do szkoły nie jest dobrym rozwiązaniem. Czasem musi trochę zaboleć, żeby coś dotarło. A Wy jakie macie zdanie na ten temat? Dajecie dzieciom drogie zabawki do szkoły? Zdarzały się zguby lub kradzieże? Co wtedy?

26 października 2012

Wymagania i oceny

Dziwią mi się starsze koleżanki, że co chwilę coś dzieciom sprawdzam, zadaję, robię kartkówki, odpytuję i...stawiam oceny. Mówią, że wymięknę, że będę miała dość. Bo im się już NIE CHCE...Nie wiem, może po 30 latach pracy też mi się nie będzie chciało. Na razie mam zapał do tego co robię. Bo skąd mam wiedzieć czy dziecko opanowało wymagany materiał, jeśli tego nie sprawdzę? Muszę na bieżąco monitować osiągnięcia uczniów, żeby mieć pewność, że nie mają zaległości. Na razie maluchy nie narzekają, a i rodzice są zadowoleni. Bo wymagam. Bo tępię gadulstwo na lekcji, jedzenie, chodzenie po klasie. Uczę, że należy wstać i powiedzieć dzień dobry kiedy ktoś wchodzi do klasy. Jeszcze nie jest tak idealnie jakbym chciała, wychowanie to proces - dla mnie na 3 lata pracy. Chcę, żeby już od początku dzieci dużo pisały - zgodnie z poznanymi zasadami, choćby po to, żeby uniknąć później sytuacji jak koleżanki uczące 2 i 3 klasy, że na dyktandach dzieci piszą: tagrze (także), w śrut (wśród), dórzy (duży) - wierzcie mi, widziałam te dyktanda i oczy aż bolały od tego widoku. Nie chcę, żeby w czwartej klasie były same skargi (jak teraz na obecne klasy czwarte), że dzieci nie umieją pisać, czytać płynnie i z liczeniem też problem. O zachowaniu nie wspomnę. Tak rozpuszczonych klas czwartych jeszcze nasza szkoła nie miała - notoryczne bójki, pretensje, pyskowanie do nauczycieli, brak szacunku, chodzenie po klasie, chowanie się pod ławkę na lekcji... Więc żeby skarg nie było później, wymagać trzeba od samego początku. I doceniać tych, którzy się starają :-)

Strój galowy - przeżytek?!

Mieliśmy dziś w szkole fotografa. I pierwsze klasowe zdjęcie. Może i jestem staroświecka, ale zażyczyłam sobie, aby w mojej klasie wszystkie dzieci były ubrane na galowo. Koleżanki patrzą na mnie z niedowierzaniem - no bo jak to - NA GA-LO-WO?! Wystarczy jakieś ładne ubranko. Ale ładnie, to te dzieci są ubrane codziennie, mama stwierdzi, że dziecko ma nową bluzę dresową, to już będzie wg niej - ładnie i elegancko - bo nowe. A ja mam inne poglądy. I tym sposobem w całej szkole, tylko moja klasa była ubrana odświętnie - na galowo. Pan fotograf też był zdziwiony - że dzieci nie wbiegły do sali na hurrra, tylko po kolei, parami i w spokoju. Pomyślałam sobie, że moja codzienna praca, niekiedy zdzieranie głosu - przynoszą jakieś efekty. Bo to widać, te dzieci są po prostu INNE - w pozytywnym znaczeniu tego słowa. 
A Wy co sądzicie na ten temat? Strój galowy jest naprawdę już taki niemodny? Osobiście uważam, że razem z rozluźnieniem wymagań dotyczących stroju rozluźniła się atmosfera w szkołach dotycząca pozostałych sfer. Popuszczamy w wymaganiach z każdej strony, a później dziwimy się, że dzieciaki włażą nam na głowy. Mam nadzieję, że jednak nie jestem sama...

25 października 2012

Co można zrobić z owoców i warzyw - konkursy

Przypadło mi całkiem przypadkiem w zastępstwie za chorą koleżankę zorganizowanie szkolnego konkursu pt. "Cudaki-zwierzaki". Zadanie polegało na stworzeniu z warzyw i/lub owoców jakiegoś śmiesznego stworka. Co roku w szkole była po prostu wystawa, ale niektóre zwierzaki były tak piękne, że w tym roku ogłosiliśmy konkurs. Dzieci (albo rodzice!) wykazały się ogromną pomysłowością. Największą popularnością cieszył się jednak kot Garfield. Sami zobaczcie:
I jeszcze kilka zdjęć innych cudaków:



Jak Wam się podobają? Rodzice się trochę napracowali, ale efekty super! No i radość dla dziecka, że coś wygra :) My w szkole nie mamy funduszy na drogie prezenty, więc zawsze to jakieś drobne upominki i dyplom, ale np. dziś było rozstrzygnięcie konkursu o bezpieczeństwie organizowanego przez nasze starostwo i muszę się pochwalić, że dziewczynka z mojej klasy zajęła 1 miejsce i wygrała tablet z zestawem komputerowych gier edukacyjnych. W konkursie startowało 500 uczniów...tym bardziej pękam z dumy!


23 października 2012

Praca z uczniem zdolnym

Praca z dziećmi zdolnymi jest przyjemna, ale i wymagająca. To spore wyzwanie, żeby nie zaprzepaścić talentu dzieci. Prowadzę dodatkowe zajęcia dla uczniów zdolnych i tak się ostatnio maluchom spodobało, że do domu mnie nie chciały wypuścić, bo chciały JESZCZE! Rozwiązywaliśmy kwadraty magiczne - dodawanie i odejmowanie w zakresie 10 - to powinny mieć opanowane na koniec pierwszej klasy, a nie na początku. Radzą sobie świetnie, po kilku zadaniach mówią: chcemy coś trudniejszego. OK, włączyłam zadania dla klasy drugiej - zakres rozszerzony do 20. Fakt, że zajęcia atrakcyjne, bo mamy tablicę interaktywną i korzystam z cudownych pomocy  WSiP, choć nie spodziewałam się, że dzieciakom aż tak się spodoba. Mam ucznia, który dodaje, odejmuje, mnoży i dzieli biegle w zakresie 10. A program klasy pierwszej póki co obejmuje: liczenie elementów zbioru, poznawanie cyferek (dopiero znamy 1 i 2), rozpoznawanie figur geometrycznych i stosunki przestrzenne. Ciężko więc pracować z takim uczniem na lekcji, gdzie muszę program wyłożyć, a on biedak się nudzi. Daję mu co prawda dodatkowe karty pracy...ale to wciąż za mało, by rozwinąć zdolności. W klasie jest 7 dzieci czytających i kiedy z całą klasą czytamy zdanie: To lala Oli - niestety proszę, żeby czytała reszta, a nie te zdolne, bo klasa zaczyna polegać na zdolnych i reszta już się nie uczy. A materiał opanować muszą. I znów zdolne się nudzą. Dwoję się i troję, żeby jakoś wszystkim dogodzić, żeby zdolne miały co robić, przeciętne i słabsze zrozumiały. Nie jest to łatwe, bo już w przedszkolach rodzice robią nagonkę na nauczycieli, żeby dziecko idąc do pierwszej klasy umiały już czytać, pisać i liczyć, bo inaczej sobie nie poradzą w szkole (dytyczy też 6-latków), więc przedszkolanki zamiast się bawić - wciąż uczą maluszki i później w szkole cofają się, bo znów wracamy do literek, cyferek itd. Apeluję zatem do rodziców - zwolnijcie, dajcie dzieciom w przedszkolu więcej czasu na zabawę, literek, cyferek, czytania i pisania nauczą się w szkole. Nie przyspieszajmy tego procesu! Bo później szkoła będzie nudna...

19 października 2012

Zajęcia komputerowe - polskie realia...

Zajęcia komputerowe wg założeń podstawy programowej powinny być prowadzone w grupach, tak by każde dziecko samodzielnie mogło pracować przy komputerze. Jak wygląda praktyka? Nie oszukujmy się, oszczędności szuka się wszędzie - tym razem kosztem dzieci. Od tego roku zajęcia komputerowe są w jednej grupie. Średnio działa 9 komputerów, dzieci jest 22. Nawet krzesełek zabrakło takich typowo komputerowych! Więc nauczanie w takich warunkach jest po prostu fikcją. Już nie wspomnę o sprawdzianie - dziś był takowy z korzystania z przybornika w programie Paint. 9 dzieci siedziało przy komputerze wykonując zadanie, a pozostałe zrobiły kółeczko na środku sali i graliśmy w głuchy telefon (żeby cisza była). Śmieszne? Oto realia polskiej szkoły. Wracam do domu chora po takich zajęciach. Bo wiadomo, to maluchy..i co chwilę słyszę: proszę pani, coś mi się zacięło, coś mi zgasło, coś nacisnąłem i mi nie działa, już skończyłem, co teraz...? A ja jestem jedna, ręce mam dwie i rozdwoić się nie mogę. Dzieci co prawda już się nauczyły i wiedzą, że pani ma oczy dookoła głowy i nawet jak nie patrzę to też widzę ;) Heh, to jest sztuka!

Taka sala? Marzenie!!!

18 października 2012

Wyścig szczurów czyli dzieci zbyt ambitne

Tak sobie myślę, że te dzieciaki jednak lubią chodzić do szkoły. Oto słowa, które mnie utwierdziły w tym przekonaniu:
- Proszę pani, zada nam pani coś na wakacje do odrabiania? Inaczej to ja się chyba zanudzę przez te 2 miesiące (słowa wypowiedziane po dwóch tygodniach nauki!)
- Proszę pani, niech nam pani da dodatkowe karty pracy, żebyśmy mieli co robić na przerwie...
No cóż, ja pamiętam czasy, kiedy na przerwie z radością wychodziłam na korytarz trochę 'poszaleć'. A teraz? Też są takie dzieci całe szczęście. A z tych nadmiernie pracujących to nie wiem czy się cieszyć czy o nie martwić? Bo czy to naprawdę taka chęć nauki czy niespełnione ambicje rodziców, którzy chcą, żeby ich maleństwo było we wszystkim NAJ? Zauważam, że gdzieś zgubiła się równowaga. Są dzieci albo niezainteresowane NICZYM, ale te zaangażowane we wszystkie możliwe dodatkowe zajęcia jakie tylko szkoła, czy MDK oferuje: angielski, tańce, haftowanie, szachy, plastyka, teatrzyk, basen...i tak gania to dziecko całymi dniami nie mając nawet czasu spokojnie porozmawiać z rodzicami jak minął dzień. Przerażające. Ale wyścig szczurów sięgnął już przedszkola. Może czas zwolnić? Bo bycie NAJ nie może odbywać się kosztem relacji...
Niedługo tak będą oznakowane szkoły:

Jak powstaje klasa?

Nie wiem jak w innych szkołach, ale u nas tworzenie klasy to długo trwający proces polegający na wywiadach wśród znajomych które dziecko z jakiego domu (świat jest mały, a plotki rozchodzą się bardzo szybko) i do jakiej klasy się nadaje. I tym sposobem w tym roku klas pierwszych są trzy. W klasie zwanej A (potocznie skojarzyć można: Ancymony) są dzieci dojeżdżające, z biedniejszych rodzin, niekiedy z patologicznych, z orzeczeniami poradni itp. Klasa B ( nazwałam ich Bogaci) to dzieci wybrane z bardzo dobrych domów, dzieci zdolne i mądre, często ponad program, ich rodzice to urzędnicy, nauczyciele, sponsorzy szkoły, prezesi. Klasa C (zwana przeze mnie: Cała reszta), to dzieci, które są pośrodku, czyli takie które nie pasują do dwóch pozostałych - klasa przeciętna. Oczywiście nie znaczy to, że w klasie B nie ma dzieci uboższych, czy gorzej się uczących. Są! Ale nie stanowią większości. W klasach A i C też są dzieci zdolne - ale to raczej rzadkość. Takie są realia. Zgadnijcie, którą mam klasę? Z klasami B trzeba się obchodzić ostrożnie - żeby przypadkiem nie podpaść rodzicom, bo to ważne osoby w mieście. Powiedziałam dyrekcji, że dla mnie nie ma ważnych i ważniejszych, bo wszyscy są równi, a pieniądze nie czynią kogoś lepszym. Usłyszałam: tak tak, oczywiście ja się z panią zgadzam...A L E...tam są sponsorzy naszej szkoły, więc proszę z nimi delikatnie się obchodzić. Ot, taką mamy sprawiedliwość - są równi i równiejsi jak widać. Co mi pozostaje? Sumiennie wykonuję swoje obowiązki, a rodziców i dzieci i tak traktuję jednakowo, bo ojciec prezes jest dla mnie tak samo ważny jak matka sprzątaczka. A Wy w jakiej klasie macie dziecko? Do której włożyli Was szuflady?

Ślubowanie

Dzień Edukacji Narodowej był u nas połączony z uroczystym pasowaniem na ucznia. Kupiliśmy dzieciom piękne bierty, pierwszaki musiały zaprezentować piosenkę i wykonać kilka zadań sprawdzających ich umiejętności po miesiącu nauki. Próby były koszmarne, bałam się, że będzie wielka kompromitacja, ale jak to zwykle bywa, w dniu pasowania dzieci były przejęte, sprężyły się i pokazały na co ich stać. Tylko podczas rozdawania dyplomów w klasie już było ciężko, bo rozdawałam im rożki ze słodyczami, więc jak się domyślacie - dzieci już niczym innym nie były zainteresowane. Pełna sala rodziców, ja rozdaję dyplomy i co chwilę słyszę, jak któreś mówi do kolegi: Ej, patrz tu są mentosy; wooow! Kinder niespodzianka...itp. :-) Nawet już nie starałam się z tym walczyć. Po co? Rozdałam co trzeba i do domu.
Na czym polega samo ślubowanie? Najlepiej oddają to słowa jednej z piosenek, którą śpiewały pierwszaki:
" Musisz przyrzec, że bez przerwy
będziesz dbał o pani nerwy
będziesz uczył się starannie
zachowywał nienagannie
gdy umowa taka stanie
to jest właśnie, to jest właśnie
ŚLUBOWANIE, oooo..."

O dyscyplinie słów kilka

W każdej klasie są gaduły. Od nauczyciela tylko zależy czy opanuje takich klasowych przeszkadzaczy, czy zignoruje i pozwoli sobie na zakłócanie toku lekcji. Ja jestem na etapie walki i poszukiwań co przynosi najlepszy efekt. Zatem kilka moich pomysłów na dyscyplinę w klasie:
1. Zmieniamy aktywność - śpiewamy, zabawa ruchowa, pląs
2. Klaszczemy językami
3. Krótka musztra: wstajemy na baczność - siadamy (to łączę z rozpoznawaniem głosek)
4. Zapraszam na środek dziecko przeszkadzające i proszę o dalsze prowadzenie lekcji
5. Przesadzam do innej ławki (mam ten komfort, że mam o 5 ławek więcej niż dzieci w klasie)
6. Klasowa motywacja - za grzeczne zachowanie całej klasy wrzucam do słoika jednego kasztana, jak jest pełny słoik robię lekcję w sali zabaw (atrakcja!)
7. Jak jest duże zamieszanie i potrzebuję szybko ich uciszyć to zazwyczaj działa nauczycielkie SZUM - dzieci: STOP, albo: DZIECI CI - dzieci mówią: SZA.
8. Robimy ćwiczenia logopedyczne - gimnastyka buzi i języka
Na razie powyższe działają, zobaczymy na jak długo. Macie jakieś swoje metody? Wiadomo, że jeszcze jest odpytywanie, kartkówki, rozmowy z rodzicami, uwagi do dzienniczka. Ja jednak stawiam bardziej na nagrody niż kary. Robię konkursy, mam jakieś lizaki czy cukierki i to też motywuje do dobrego zachowania. Czasem trzeba pokrzyczeć i być surowym - to jedna strona medalu, ale nie można przeginać. Warto jest też pośmiać się z dziećmi z różnych sytuacji, czy nawet własnych słabości. Dzieci muszą wiedzieć, że jest czas na zabawę i śmiech, ale i pracę w ciszy i powagę.
Macie jakieś sprawdzone metody na utrzymanie dyscypliny?

Uśmiechnięta pani

Miło mi się dziś zrobiło. Podchodzi do mnie jedna z mam i mówi: wie pani, jedziemy dziś rano samochodem do szkoły i mówię do syna: - zobacz, twoja pani idzie. A Bartek na to odpowiada: - Niee mamo, to chyba nie jest moja pani bo ona jest smutna, a przecież moja pani zawsze jest uśmiechnięta :-) Miło, że tak mnie dzieci postrzegają. I takie słowa są dużo cenniejsze niż niekiedy wymuszone kwiatki, czekoladki czy inne bzdety na Dzień Nauczyciela.

O zachowaniu w teatrze

Byliśmy dziś w teatrze. Wcześniej powiedziałam dzieciom jak należy się zachowywać: nie rozmawiamy, nie jemy, nie pijemy, wyłączamy telefony komórkowe itp. Dzieci ładnie się ubrały, zajęliśmy swoje miejsca -pełna kultura. A jednak z teatru wróciłam trochę zniesmaczona. Poza tym, że przedstawienie było super (Baśnie H.Ch. Andersena) - już nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam w teatrze. Dziś byłam zachwycona. Zastanawiacie się co było nie tak? Cóż, z mojej szkoły było 5 klas z wychowawcami i kilkoro rodziców. A sala wielka, więc było mnóstwo klas z innych szkół. I zdałam sobie sprawę, że mam naprawdę wychowaną klasę i grzeczne dzieci jak zobaczyłam zachowanie pozostałych widzów w sali. Współczułam aktorom takiego widoku i tym samym zła byłam na wychowawców z innych szkół, którzy swoimi uczniami się w ogóle nie zajmowali. Panie wyszły sobie do pobliskiej restauracji na kawę. A dzieci szalały - głupie okrzyki, nogi na siedzeniach, rozmowy przez cały spektakl, wstawanie co chwilę ot tak, bez powodu. To było niesmaczne. Zapominamy coraz częściej czym jest kultura. Jeszcze parę lat temu takie zachowanie wydawać by się mogło - było nie do pomyślenia. A dziś? Dzieci o mało sali nie rozniosą, a panie? Co się będą przejmować, nie ich dzieci, niech bachory oglądają, a my zrobimy sobie wolne. A przecież nauczanie to coś więcej, to bycie dobrym przykładem dla dzieci i tym samym zwracanie uwagi na niewłaściwe zachowanie. Wychowanie to przecież obok edukacji i opieki jedno z zadań szkoły. Nauczyciel nie jest nim tylko w szkole, ale i po pracy. Osobiście bardzo sobie biorę do serca, że w każdej chwili jestem dla maluchów przykładem - jako osoba dorosła, jako nauczycielka, i jako ICH wychowawczyni. Bacznie się pilnuję, żeby np. na czerwonym świetle nie przechodzić przez jezdnię, ważę słowa nie tylko w szkole, ale i w miejscach publicznych, robię to, czego sama oczekiwałabym od swojej dobrej nauczycielki. Bo bycie nauczycielem zobowiązuje - także po godzinach pracy.

A mogę kredką?

Kilka zabawnych sytuacji:
1. Prawie codziennie omawiamy jakąś ilustrację z podręcznika, dzieci się zgłaszają - widać wtedy tzw. las rąk (pamiętacie jeszcze jak to było?). Pytam zwykle po kolei, co kto widzi. Julka na każde moje pytanie ma rękę w górze, ale cierpliwie czeka, kiedy udzielę jej głosu. Wreszcie pytam: Julka, proszę, co masz do powiedzenia? A ona: Proszę pani, a mogę iść wysmarkać nos?! PADŁAM... :)
2. Otwieramy karty pracy. Czytam zadanie do wykonania: połącz ołówkiem zbiory z jednakową liczbą elementów. Julka: A mogę kredką? - NIE (polecenie było ołówkiem) Julka: - a mogę piórem?
3. Uczymy się wiersza "Kto ty jesteś - Polak mały". cała klasa powtarza, Marcel śpi. Za chwilę proszę: Marcel wstań i teraz sam powtarzasz cały wiersz. On wstaje, ja zaczynam wiersz: - Kto ty jesteś? - MARCEL...
4. Malujemy farbami jesienny park i las. Rozmawiam wcześniej z dziećmi o kolorach jesieni, co widzimy w parku (drzewa, ławki, wiewiórki, ptaki, ścieżki, rzeczka). Julka po chwili malowania pyta: proszę pani, a czy mogę namalować plac zabaw? Hmm, no pomysł zły nie jest, jednak w pracy chodziło bardziej o przyrodę jesienią, sugeruję jej więc co może namalować i pytam: ale jak idziesz do parku to co widzisz dookoła? Julka na to: - w parku jest tylko plac. No i powiedzcie mi o czym to wszystko świadczy? Problem ze zrozumieniem poleceń? Złe skojarzenia? Kiedy była do zrobienia praca konkursowa pt. "Bezpieczeństwo w oczach dziecka" Julka przyniosła mi piękną pracę przedstawiającą...AKWARIUM! No to pytam: co to ma z bezpieczeństwem wspólnego? Te sytuacje na pierwszy rzut oka wydają się śmieszne, ale tak naprawdę to przerażające. Czy to problemy dzieci z koncentracją uwagi, czy wina rodziców, czy mój przekaz jest niezrozumiały dla dzieci?

Praca czy zabawa?

Pierwszy rok w nauczaniu edukacji wczesnoszkolnej, pierwsza klasa, pierwsze wychowawstwo i mnóstwo wyzwań z tym związanych. Czy podołam? Codziennie przed pracą zadaję sobie to pytanie. Każdego dnia modlę się o mądrość i powierzam Bogu maluszki, którymi się zajmuję. I tak przy współpracy z Bogiem, rodzicami, dziećmi, innymi nauczycielami - powoli brnę do przodu. Idę do pracy z radością, nauczam z radością, i czasem zmęczona, ale zwykle zadowolona wracam do domu. Tak minęło już 1,5 miesiąca. Każdy dzień jest inny i stwarza mi możliwości rozwoju. Na dzień dzisiejszy praca jest dla mnie i nauką i zabawą. Bo jak to zwykłam mawiać: dobrze się przy tym bawię i jeszcze mi za to płacą :) A jak to wygląda w praktyce - będę na bieżąco opisywać moje szkolne perypetie. Zapraszam!