21 grudnia 2012

Wigilia klasowa

O Bożym Narodzeniu słów kilka. Wczoraj mieliśmy klasową wigilię. Byli też rodzice. Usiedliśmy w kręgu, zaśpiewaliśmy przy dźwiękach gitary kilka kolęd a później przeczytałam dzieciom krótkie opowiadanie. Morał z historii był bardzo prosty: aby w całym przedświątecznym zamieszaniu wśród światełek, prezentów, choinek, zakupów, pieczenia nie zapomnieć celu, którym jest Jezus Chrystus. Świat świętuje właśnie Jego urodziny. Ja nie będę się rozwodzić nad ideologią tych świąt. Chciałam tylko zwrócić uwagę dzieci na TEGO, który w Betlejem się narodził i przypomnieć jakie to ma dla nas znaczenie teraz. Ogólnie było bardzo przyjemnie, świętowaliśmy całe 3 godziny, a na koniec maluchy uraczyły mnie piernikową chatką ;-)

18 grudnia 2012

Gramatyka i ortografia w opłakanym stanie

Dziś słów kilka o gramatyce i ortografii. Miałam zastępstwo w klasie czwartej. Planowo - lekcja języka polskiego. Hm, polonistką nie jestem, ale coś trzeba było wymyślić, żeby nie skończyło się na czytaniu gazet przez dzieciaki i rzucaniu papierkami po klasie. A wierzcie mi - TA czwarta klasa to wyjątkowe gagatki. Pierwsza rzecz jaka przyszła mi do głowy to krzyżówka z hasłem: Boże Narodzenie. I to nawet trafiony pomysł, dzieciaki układały, potem wspólnie omawialiśmy. A później prosta zabawa polonistyczna: jedno dziecko mówi alfabet, drugie mówi STOP i na daną literkę dzieciaki wymyślają na czas np. jak najwięcej przymiotników, rzeczowników, czasowników. Lubią to, bo w zabawie jest rywalizacja (kto wypisze więcej w ciągu 30 sekund), a przy okazji powtarzają części mowy. Lekcja zleciała bardzo szybko, nie taki diabeł straszny jak go malują ;-) Ale najlepszy ubaw miałam kiedy zebrałam kartki z krzyżówkami i uważnie przestudiowałam co dzieciaki tam wypisały.
Zresztą, sami poczytajcie na jakim poziomie jest ortografia i gramatyka:
  • spendzamy zamiast spędzamy
  • hoinka, choijnka, hojynka --> choinka
  • hmury --> chmury
  • hudy --> chudy
  • bompka --> bombka
  • stuł --> stół
  • muwić --> mówić
  • mrógać --> mrugać
  • Stwożyciel --> Stworzyciel
  • obróz --> obrus
  • otfierajom --> otwierają
Bo już nie wspomnę, że dla niektórych wyrazy: huk, hak, hór (oczywiście miało być chór!) to wg niektórych dzieci są przymiotniki...
Albo takie zdanie: 
- Dzielimy się zy rodzinom
No nie razi Was to po oczach? Bo mnie strasznie! Jeszcze zrozumiałabym kilkoro dzieci z dysortografią, dysleksją, ale nikt mi nie wmówi, że 3/4 klasy ma dysortografię!
Ja się tylko zastanawiam jakim cudem oni zdali to czwartej klasy. To kolejny dowód, że z roku na rok jest coraz gorzej, poziom nauczania coraz niższy. I zastanawiam się czy jeszcze będzie lepiej, czy już było...?


7 grudnia 2012

Kiermasz Bożonarodzeniowy

Dziś pierwszy dzień kiermaszu Bożonarodzeniowego. Trochę wcześnie, bo do świąt jeszcze dwa tygodnie, ale pieniążki zbieramy na szczytny cel, więc potrzeba czasu na zrobienie zakupów i rozdanie paczek dla najbardziej potrzebujących rodzin. A takich mamy w szkole dość sporo. W zeszłym roku udało nam się zebrać ponad 600zł. Ile tym razem - okaże się w środę. Teraz było bardziej oszczędnie, bo miałyśmy mało materiałów. Dzieciaki się przykładały do pracy i takie oto powstały efekty (były jeszcze choinki z piórek, ale rozeszły się w błyskawicznym tempie):




 Jak Wam się podoba? Sama miałam przy tym sporo radości, bo dla mnie wszelka forma działań plastyczno-technicznych to po prostu arteterapia - bezcenna po ciężkim dniu pracy. Naprawdę polecam!

6 grudnia 2012

Śpiąca Królewna - Moskiewska Rewia na Lodzie

Byliśmy dziś na wycieczce we Wrocławiu. Moskiewska rewia na lodzie - wspaniałe widowisko teatralne "Śpiąca Królewna" i gra aktorska na lodowisku. Ukłony w stronę Rosjan. Cudne pozy (niestety zdjęcia kiepskiej jakości, a na filmikach wszytkiego nie udało mi się nagrać), nie wiedziałam, że na łyżwach można skakać na skakance! Dzieciakom też się podobało. Główna fabuła to Śpiąca Królewna, ale przewijały się też inne bajki: Kot w butach, Alibaba, Czerwony Kapturek, Królewna Śnieżka, Kopciuszek). Zresztą, sami zobaczcie fragment (to końcowy taniec Śpiącej Królewny z Księciem i wszystkich zaproszonych na wesele gości):


I wszystko byłoby fajne, gdyby nie jedno ALE - obsługa imprezy i ogólna organizacja. Kazano nam przyjechać na 10tą, aby odebrać bilety z kasy. Po dwóch godzinach podróży, dzieciakom strasznie chciało się do toalety - niestety groźni ochroniarze na to nie pozwolili. Kazali czekać na zewnątrz, bo w środku jest 1500 osób i tamci jeszcze nie wyszli, więc oni nikogo nie mogą wpuścić. Tak więc 40 minut czekaliśmy sobie na mrozie łapiąc padający z nieba śnieg. Kiedy wreszcie doprosiłam się, aby chociaż część dzieci wpuszczono do toalety, panie na nas nakrzyczały, że dzieci za wolno idą, bo przecież trzeba BIEGIEM. Miała wpuszczać małymi grupkami, weszła tylko 5 dzieci, kolejna 7ka nie doczekała, musieli wytrzymać jeszcze trochę. Z sali zaczęły wychodzić tłumy. I przyszła kolej na wejście - ochroniarze z groźnymi minami w końcu nas wpuścili.
Idziemy na górę, zajmujemy miejsca w wyznaczonym sektorze, a tam ... biznes - pan sprzedający miecze świetlne i te długie baloniki (jakby to naprawdę było na przedstawieniu niezbędne. Dzieciaki zamiast zajmować miejsca koniecznie chciały kupić te gażdżety (koszmarnie drogie!). Moim zdaniem atrakcja totalnie nie na miejscu - ale czego się nie robi dla kasy, przecież tyle dzieci, bez rodziców więc nikt ich nie odwiedzie od pomysłu kupienia kolejnej głupiej zabawki.
Samo przestawienie bardzo fajne, dzieciaki zadowolone, mimo że jednak trochę było zimno. Ale na koniec...
Cóż, chcieliśmy uniknąć zamieszania i puszczaliśmy inne grupy przodem, wychodziliśmy na końcu licząc, że na spokojnie pójdziemy do toalety, dzieciaki sobie kupią jedzenie, picie i dopiero wyjdziemy. 5 minut później podchodzi do nas barczysty ochroniarz i oburzony krzyczy na nas, dlaczego my tu jeszcze stoimy (bo czekamy aż dzieci wyjdą z toalet w których są ogromne kolejki), że mamy natychmiast zabrać dzieciaki i opuścić hol. I TO JUŻ! Pokrzyczeli, zwyzywali, poużywali sobie na nas brzydkich słów. Jakby naprawdę te dzieci komuś przeszkadzały. Bali się chyba, że jeszcze raz niezauważeni przemkniemy na widownię bez biletów. Żadne tłumaczenia nie pomagały, panowie potraktowali nas jak kibiców na stadionie do których trzeba z 'mordą' bo inaczej nie zrozumieją. Zaprezentowali chamstwo w najwyższym wydaniu. Uczymy dzieci kultury, ale to niewiele pomoże jak wokół tyle chamstwa, ot, tak panowie dali dzieciom przykład jak NIE NALEŻY SIĘ ZACHOWYWAĆ. I mimo udanej rewii, pozostał nam niesmak...

4 grudnia 2012

O dysleksji i ADHD czyli jak papierkiem zastąpić wychowanie

Przyszło mi uczyć w czasach wszechobecnych 'papierków' na wszystko. Zła jestem coraz bardziej, bo teraz rodzice zamiast zająć się porządnym wychowaniem dziecka, szukają tylko usprawiedliwień swojej bezradności w postaci papierków z poradni i różniastych orzeczeń. A bo dysleksja...i wszystko inne na dys..., bo ADHD, a bo nadpobudliwy, bo przewrażliwiony...bo ON TAK MA. 
Zastrzeliła mnie dziś jedna matka, której syn stale stwarza problemy wychowawcze, rozmowy z nią marne przynoszą skutki, a działania pedagoga były krótkotrwałe. Zatem szanowna mamusia udała się do prywatnego psychologa, poprosiła o wystawienie stosownego papierka i dziś raczyła mnie poinformować:
- syn jest troszkę nadpobudliwy i on będzie miał takie zaświadczenie, że jak będzie chciał spacerować na lekcji to pani musi mu na to pozwolić.
Cóż, jest papier, przestrzegać trzeba. Ale ostrzegłam mamusię, że dziecko JUŻ MA spore zaległości, a na wyrównawczych też nie pracuje, zatem jak będzie sobie spacerował to już kompletnie nie opanuje wymaganego materiału, więc niech się mamusia nie zdziwi jak dziecko będzie musiało powtarzać klasę. I zapowiedziałam, że jak chce spacerki to wyślę na korytarz, bo w klasie mu na to nie pozwolę. No bo jak mam pierwszakom wytłumaczyć: Wy musicie siedzieć i mnie słuchać i pięknie pracować, a Adaś może chodzić bo ma 'papierek na chodzenie'.
Ja rozumiem trudną sytuację rodzinną, ale bez przesady. Nie można papierkiem zastąpić wychowania. Dla mnie dzieciak jest po prostu rozpuszczony, a mamusia niekonsekwentna. Bo wciąż słyszę jak to pozabierała mu wszystkie przywileje i ona nie wie co ma robić, a na drugi dzień daje dziecku 20zł na wydatki w sklepiku szkolnym, stawia mu na ławce puszkę coca-coli i życzy miłego dnia. Ot co - ograniczenie przywilejów...
Ech, wiele bym jeszcze mogła na ten temat. Ale starczy psucia nerwów na dziś. 
Z dzieckiem trzeba przede wszystkim pracować, pracować i jeszcze raz pracować. A to zadanie należy w dużej mierze do rodziców, nauczyciel jest tylko tym, który wskazuje kierunek tej pracy. Nie zwalajmy więc wszystkich niepowodzeń na dysleksję i ADHD, bo wbrew pozorom 'lewe papierki' są krzywdą a nie przywilejem dla dzieci. Z niejednego dyslektyka wyrósł polonista (ukłony w stronę Tusi ;-)). Proszę, nie nadużywajmy orzeczeń z poradni.
PS> Co do Adasia, wystosowałam wniosek o przebadanie go w PPP, bo prywatny psycholog nieco podejrzany mi się wydaje...

3 grudnia 2012

Rady mądre inaczej - jak dbać o dobrą opinię?

Czuję się coraz bardziej osamotniona w swojej walce o te dzieciaki. Walce, bo przecież to codzienne zmagania, by nauczyć ich czytać, pisać, liczyć i jeszcze trochę kultury. Pojawiają się problemy, z którymi czasem nie wiem co robić:
  • dziecko nie przyjdzie do szkoły, bo jedzie do aquaparku - problem - usprawiedliwiać taką nieobecność?
  • dziecko nie pracuje na lekcji, rozmowy z matką i pedagogiem nie przynoszą efektów
  • niektórzy rodzice nie dbają o spakowanie dzieciom śniadania, książek, wyposażenia piórnika, odrabianie zadań domowych (zdziwilibyście się JAKIE to dzieci...)
  • rodzice nie przynoszą usprawiedliwień nieobecności
  • itd...
Starsze koleżanki radzą: nie rób sobie problemów. Zamieć wszystko pod dywan, udawaj, że to się nic nie dzieje. Bo jak zrobisz z tego szum, albo sprawy za bardzo się rozejdą, to popsuje ci opinię. Już nie będziesz taką dobrą nauczycielką, tylko tą, która nie radzi sobie z problemami w klasie. I wtedy przestaną mi dawać takie dobre klasy "b", a dostanę same gagatki. Źle mi z tym. Takie rady każą mi oszukiwać. Usprawiedliwiać zawsze i wszystko, "bo przecież dzieci w pierwszej klasie nie wagarują" - i po co ma dyrekcja ścigać za ilość godzin nieusprawiedliwionych? Nie wpisuj dzieciom spóźnień, bo leci przez to opinia o klasie, nie rozdmuchuj problemów, UDAWAJ ŻE ICH NIE MA. Ot, złote rady doświadczonych koleżanek - jak przetrwać w szkole i mieć dobrą opinię w środowisku lokalnym. Bo te panie, które wszystko zamiatają pod dywan uchodzą za najlepsze nauczycielki, bo we wszystkim pobłażają, dzieci głaskają, na rodziców chuchają i dmuchają, żeby przypadkiem skarg nie było do dyrekcji. Ot, w takim środowisku przyszło mi pracować. Czy więc sprawdza się powiedzenie: wszedłeś między wrony, musisz krakać jak i one?
Nie, nie muszę. To mój wybór. Będzie ciężko. Ale ja zawsze byłam inna.

20 listopada 2012

O kulturze nauczycieli

Dziś słów kilka o nauczycielach. Byłam na szkoleniu dotyczącym zapobiegania i niwelowania agresji u dzieci. Miały to być warsztaty, ale ze względu na sporą ilość osób (38) był raczej wykład. Pani mówiła bardzo ciekawie, podsunęła kilka nowych pomysłów jak radzić sobie z agresją i nie tylko. Mimo wszystko trochę jestem zdegustowana. Dlaczego? Zachowaniem nauczycieli. Prowadzącej tylko współczułam. Co chwilę ktoś jej przerywał, ona wykłada, a w małych grupkach rozmowy jak w kawiarni, ataki na nią - np. to u nas nie wyjdzie, to głupi pomysł itp. Siedziałam cicho. Do czasu. W pewnym momencie grzecznie podniosłam rękę. Pani udzieliła mi głosu. I mówię mniej więcej tak: 
- Bardzo przepraszam, ale wydaje mi się, że coś tu jest nie w porządku. Wszyscy jesteśmy pedagogami, chcemy by nas szanowano, na lekcjach wymagamy ciszy, mamy być dla dzieci przykładem, tymczasem sami mamy problem z kulturą i szanowaniem siebie nawzajem. Czuję się zdegustowana tym co dzieje się na tej sali i jest mi przykro, że nie potrafimy uszanować pani prowadzącej i tego co ma do powiedzenia.
W sali zapadła głucha cisza. Może panie zrozumiały. Prowadząca podziękowała, potem jeszcze ktoś podszedł podziękował za te słowa. Powiedziałam tylko: 
- Cieszę się, że ktoś się ze mną zgadza.
Po tych słowach aż do przerwy (czyli jeszcze z 40 minut) pani mogła w spokoju prowadzić prelekcję, bez zakłóceń. Ale po przerwie panie znów zapomniały o kulturze. Zbyłam to już milczeniem. Nie dziwi mnie, że później te największe gaduły mają straszne problemy ze swoimi podopiecznymi (a wierzcie mi, nasłuchałam się różnych historii, aż włos się na głowie jeży jak słuchałam z czym niektórzy nauczyciele się zmagają!). Już o tym pisałam, i powtórzę raz jeszcze: nauczycielem się jest w szkole i poza nią. Parafrazując znany cytat napiszę: żądasz szacunku - szanuj innych, chcesz być słuchany - słuchaj innych, chcesz być autorytetem - zachowuj się jak autorytet.
Łatwo jest narzekać na chamskie dzieci i roszczeniowych rodziców, gorzej zakasać rękawy i pracować z tymi trudnymi dziećmi i trudnymi rodzicami. Będzie ciężko, nikt nie obiecywał łatwej pracy nauczycielom - ale warto włożyć więcej wysiłku - to daje satysfakcję z pracy.

15 listopada 2012

Religia w szkole - teoria i praktyka

Nie będę pytać, czy religia w szkole być powinna czy nie, bo to jest raczej przesądzone i nawet jak się z tym nie zgadzam - tak już musi być. Zapytam raczej co z mniejszościami religijnymi i ich możliwościami zorganizowania w szkole lekcji religii? Albo chociażby z zapewnieniem przez szkołę zastępczej lekcji etyki? Czy daje się rodzicom możliwość wyboru? Osobiście jeszcze się nie spotkałam z sytuacją, kiedy w szkole publicznej jest prowadzona religia inna niż katolicka. To nie w porządku. Bo skoro tak dumnie mówi się o równych prawach i tolerancji, to może należałoby zapewnić osobne nauczanie religii dla wszystkich uczniów przynależących do mniejszości wyznaniowych? Miało być jak najkorzystniej dla dzieci - jeśli już religia w szkole to na pierwszej lub ostatniej lekcji - w ramach ułatwienia dla dzieci z innych wyznań. I co? I dwa razy w tygodniu religia jest w środku. Dziecko siedzi w świetlicy. Fakt, krzywda mu się nie dzieje. Ale mogłoby siedzieć z rodzicami w domu, albo mieć religię ale według zasad swojego wyznania. 
Dziś w szkole miała miejsce sytuacja wyjątkowo paradoksalna. Były egzaminy gimnazjalne, więc całe piętro było wyłączone z użytku, a gdzieś lekcje się musiały odbywać. Przydzielano sale zastępcze łącznie ze świetlicą, ale i tak okazało się, że np. katechetka nie ma się gdzie podziać. Przyszła więc z całą klasą (moją zresztą) do świetlicy i tam prowadziła lekcję religii - przy dzieciach, które są z religii zwolnione (sic!) A przecież świetlica to miało być miejsce neutralne, gdzie mogą posiedzieć dzieci nieuczestniczące w religii katolickiej. Przy tym byłam jeszcze ja i dwie panie świetliczanki. Nastąpiło ogólne oburzenie, ale ostatecznie - TAK BYĆ MUSI - no bo przecież nie mamy się gdzie podziać, a lekcję zrealizować trzeba. I na tym kończy się pojęcie tzw. świeckiej szkoły.
Skoro już przyglądałam się całej lekcji, nie mogę nie wspomnieć o treściach nauczania (nie tylko dziś, widzę przecież tematy w dzienniku). Szczerze mówiąc jestem przerażona. Wydaje mi się, że religia powinna prowadzić do bliższego poznania Boga, a na poziomie klas 1-3 - do znajomości chociażby podstawowych historii biblijnych (Noe, Abraham, Jakub, Mojżesz, Józef, Daniel, Dawid, Samuel, Samson, Eliasz i historie z życia Pana Jezusa i apostołów), tymczasem okazuje się, że dzieci mają 'zaliczać' klepane na pamięć modlitwy (których treści notabene i tak nie rozumieją, ale uczyć się trzeba, bo pani kazała), nauczyć się kolędy, wymienić sakramenty, poznać wszystkich świętych, papieża, Marię...to ja się pytam - gdzie jest Bóg? Wprowadzenie religii do szkół sprowadziło ją na poziom przedmiotu do 'poprawienia średniej ocen', a całkowicie zatraciło się znaczenie prawdziwej pobożności i religijności płynącej z potrzeby serca. A dzieci? Co mają zrobić, zaliczają - bo tak trzeba...
I niech ktoś mi powie, że nie jesteśmy państwem kościelnym...

13 listopada 2012

Szkoła uczy czy wychowuje?

I znów wraca temat zadań szkoły. Co jest ważniejsze - nauka czy wychowanie? A może równowaga? Różne już słyszałam opinie: szkoła ma tylko uczyć, od wychowania są rodzice, albo druga skrajność: rodzice nie robią nic, a szkoła ma i nauczyć i wychować ich cudne dziecko. Ja wychodzę z założenia, że przy właściwym wychowaniu, to i nauka łatwiej pójdzie, mam więc za zadanie stworzyć takie warunki wychowawcze, które będą sprzyjały nauce. Co to znaczy w praktyce? Otóż to, że czasem 5, a czasem 15 minut lekcji poświęcam na sprawy wychowania. Bo dzieciom często trzeba niektóre rzeczy powtarzać zanim dotrze. Na przykład:
  • że nie wolno biegać w czasie przerwy, bo to stwarza zagrożenie bezpieczeństwa, 
  • że nie wolno jedzenia wyrzucać do kosza, bo są nawet w naszej szkole dzieci, które kanapek nie mają i jedzenia nie wolno marnować
  • że należy się dzielić i w razie potrzeby pożyczać sobie przybory szkolne
  • że nie wolno się bić, kopać, popychać, wyśmiewać, przezywać, bo to nie jest sposób na budowanie pozytywnych relacji koleżeńskich (i tu polecam zabawy dramowe!)
  • że słuchamy się wzajemnie i nie przeszkadzamy w zajęciach, bo kiedy sami mówimy to też chcemy by ktoś nas słuchał
  • że wstajemy za każdym razem, gdy ktoś wchodzi do naszej klasy, bo w ten sposób wyrażamy swój szacunek do starszych
i tak dalej...
Czy to działa? Działa! Jest coraz lepiej, choć co parę dni pojawiają się nowe problemy i znów jest rozmowa wychowawcza. Ktoś pomyśli, że tracę czas, bo szkoda lekcji - powinnam przecież uczyć, a nie gadać o kanapkach i kulturze. Dla mnie jednak nie jest to czas stracony, to czas dobrze zainwestowany. Owoce być może zobaczę za kilka lat. Wierzę, że będą to dobre owoce :-)

8 listopada 2012

Na wesoło :-)

- Proszę pani, a to prawda, że Kaczyński nie żyje? - pyta uczeń pierwszej klasy.
- To zależy który ;-)

Wyjaśniam pojęcie rzeczownika posługując się plakatem, omawiam podział, że to nazwy osób, uczuć, rzeczy, zjawisk atmosferycznych, roślin, zwierząt... Podaję przykłady, uczniowie mówią swoje przykłady. Sprawdzam za chwilę co dzieci zrozumiały:
Ja: Kiedy powiem słoń, to będzie rzeczownik?
A: Nieee.
Tłumaczę więc dalej, że nazwy zwierząt to też rzeczowniki. I pytam:
Ja: Kiedy powiem żyrafa, to będzie rzeczownik?
A: Nie.
Reszta dzieci już załapała, ale z Anetką trzeba będzie dodatkowo popracować :-)



7 listopada 2012

Ile kosztuje szkoła?

Co roku we wrześniu w wiadomościach aż trąbią, jaka to szkoła droga i przed rodzicami jest całe mnóstwo wydatków związanych z wyprawką. Zawsze wydawało mi się to przesadzone, bo przecież podręczniki to jakieś 200zł...szybko jednak zweryfikowałam swoje poglądy, liczę, liczę i końca wydatków nie widać. Bo podręczniki trzeba w czymś nosić więc do tego dochodzi jeszcze plecak, worek na buty zmienne, piórnik z wyposażeniem, zestaw na plastykę: kredki, farby, pędzle, wycinanki, bloki, bibuła. Trzeba kupić ładne ubranko galowe, a i parę nowych ciuszków do szkoły się przyda. Do tego strój na wf i basen (jeśli jest w szkole). No i tysiąc pęka jak nic! Ale...to dopiero początek. We wrześniu na pierwszym zebraniu rodzice się dowiadują ile przed nimi opłat: ubezpieczenie, rada rodziców, dodatkowe zeszyty (z wydawnictwa) do pracy na lekcji, zeszyty w kratkę i linię do kaligrafii, składka klasowa, szczoteczki jednorazowe na fluoryzację, umuzykalnienie, wyjście do kina/teatru (to wszystko rozkłada się w czasie do zapłaty na 2 miesiące. To jak policzyłam kolejne 250 zł. I zaraz potem kolejna wycieczka - koszt 50zł. A dopiero minęły dwa miesiące nauki! Zapomniałabym! Przecież jeszcze jest akcja "Mleko w szkole" - i tu kto chce smakowe lub jogurt, też dodatkowo płaci, białe mleko jest darmowe. Ach, i obiady w szkole też kosztują! Średnio raz w miesiącu jest jakieś wyjście poza szkołę, nawet jeśli w obrębie miasta - to za wstępy też trzeba zapłacić. Ale czego się nie robi, żeby uatrakcyjnić dzieciom naukę - to inwestycja, obawiam się, że bezzwrotna. Oczywiście nie wszystkie w/w wydatki są obowiązkowe, nie zmienia to jednak faktu, że szkoła kosztuje, i to całkiem sporo...

6 listopada 2012

Mali czytelnicy

Parę dni temu w naszej bibliotece szkolnej odbyło się uroczyste pasowanie uczniów klas pierwszych na czytelnika. Dzieci poznały zasady obowiązuje w bibliotece, wysłuchały fragmentu książki oraz brały udział w konkursie dotyczącym bajek i baśni. Każdy otrzymał pamiątkową zakładkę do książki oraz mógły wypożyczyć swoją pierwszą bajkę. Zazwyczaj uroczystość pasowania odbywała się w drugim semestrze, ale w tym roku ze względu na sporą (jak na pierwszą klasę) ilość uczniów czytających, przyspieszyliśmy termin. Według programu znamy dopiero (albo aż!) 7 literek (równoległa klasa zna na dzień dzisiejszy 5 literek), a w klasie jest prawie połowa dzieci potrafiących czytać proste bajki. Więc nie było co zwlekać - biblioteka otwarta dla maluchów. Następnego dnia dzieci radośnie meldowały: Proszę pani, przeczytałem/am już 4 strony!...Skończyłem/am książkę, czy mogę wypożyczyć następną? I tak wypożyczają coraz grubsze pozycje i w wolnych chwilach, nawet na przerwie - czytają. Cieszy mnie to ogromnie. Szybciej poznamy litery, nie rozwlekam się tak bardzo na wprowadzaniu nowych liter, skoro dzieci miały to wszystko w przedszkolu. Powtarzam tylko podstawy i uczę czegoś więcej. Bo dzieci w pierwszej klasie mają się rozwijać a nie powtarzać przedszkole. Na razie lubią książki, mam nadzieję, że komputery tego nie zepsują :)

31 października 2012

Efektywne wykorzystanie czasu na lekcji

Obserwuję...i wciąż zadaję sobie pytanie co to znaczy efektywnie wykorzystany czas na lekcji. Co do minuty. Co to znaczy, że pracujemy od dzwonka do dzwonka? W klasach mamy przeszklone drzwi, więc widać przez szybę co kto robi. Jak ostatnia lekcja, to rodzice stoją na korytarzu i mniej lub bardziej dyskretnie podglądają swoje pociechy i ich pracę w klasie. Tym bardziej więc staram się zachowywać do końca lekcji ład i porządek. Ale czy tak być powinno? Bo coraz częściej słyszę, że jak skończę, zrealizuję przewidziany na dany dzień materiał, to powinnam wydać proste polecenie: pakujemy się, stajemy przy drzwiach i czekamy na dzwonek. Z obserwacji wiem, że tak dzieje się w innych klasach. Czy tak być powinno? To jest efektywna lekcja? Przecież była ciekawa, dzieci ładnie pracowały, więc mogą się spakować i czekać. Bo maluchy za długo się pakują i wtedy zabieram im przerwę. Ale czy nie od tego właśnie jest przerwa? Ja generalnie wyrabiam się na czas, bywa, że i szybciej, a do dzwonka 5 minut. Co wtedy? Do tej pory mówiłam dzieciom, że mają jeszcze parę minut i mogą zacząć odrabiać zadanie domowe, albo dawałam dodatkowe karty pracy. I odrabiały do samego dzwonka. Dopiero później pakowanie. Teraz, kiedy już znają 6 literek i można z nich całkiem sporo wyrazów ułożyć - ćwiczymy kaligrafię. Ledwo zadzwoni dzwonek, druga klasa już stoi pod drzwiami i pretensje, czemu oni nie mogą wejść, czemu pierwszaki się tak wolno pakują. Ano dlatego, że pracowały do końca lekcji - a widzę, że nie jest to popularne zjawisko w mojej szkole. Z każdym dniem dziwi mnie coraz więcej...co będzie dalej?

28 października 2012

Telefony i inne gadżety w szkole

Kolejny, nieco kontrowersyjny temat - drogie gadżety w szkole. Są takie czasy, że normą chyba stało się posiadanie telefonu komórkowego, nawet w pierwszej klasie. Ja nie rozumiem po co, szkoła tego nie tępi, nie ma zakazu i dobrze. Idziemy z postępem i nie możemy dzieciom tego zabronić. Noszą więc telefony komórkowe, słynne PSP, mp3, iPODy itp. I jak nie korzystają z owych gadżetów na lekcji - naprawdę nic mi do tego. 
ALE...zdarzały się już kradzieże, i jak się później okazało - kradły dzieci z tzw. dobrych domów. Zatem pamiętajmy, by nigdy nie oceniać po pozorach, bo te bardzo mylą...że jak dziecko biedne, to na pewno złodziej. Czasem dziecko telefon zgubi, a czasem 'dobry kolega' wyciągnie z plecaka i przywłaszczy sobie - bo lepszy model. Wierzcie mi, różnie już bywało. I później płacz, skargi do nauczycieli (jakim prawem?! - pytam - odpowiadam za Państwa dziecko, czy dodatkowo za wszystkie 'skarby' przez nie przyniesione do szkoły?), dochodzenie, zgłaszanie pedagogowi, a i nawet już policja interweniowała (to sytuacja z innej klasy w poprzednich latach). 
Powstaje więc pytanie: dawać dzieciom drogie 'zabawki' do szkoły czy nie? Ja na zebraniu rodzicom jeszcze w czerwcu powiedziałam, żeby nie dawali, a jeśli dają to wyłącznie na własną odpowiedzialność, bo ja za zaginięcie, kradzieże itp. wypadki nie odpowiadam. Wspomniałam o sytuacjach jakie miały miejsce w poprzednich latach. Wzięli to sobie do serca. Niektóre dzieci i tak mają telefony, ale to tak 'na wszelki wypadek', a nie dla szpanu, żeby się pochwalić kolegom i co przerwę pograć w nowe gierki. I póki co jest spokój, szał pewnie zacznie się po komuniach w drugiej klasie...
Parę dni temu pewien uczeń spytał, czy może przynieść do szkoły PSP, przedstawiłam zasady, ostrzegałam...ale nie zabroniłam. Przyniósł. Nie minęło 10 minut jak coś mu się zepsuło i oczywiście płacz. Przypomniałam tylko swoje wcześniejsze słowa, uspokoiłam, że w domu rodzice się tym zajmą, żeby gierkę naprawić. A on chyba zrozumiał, że noszenie PSP do szkoły nie jest dobrym rozwiązaniem. Czasem musi trochę zaboleć, żeby coś dotarło. A Wy jakie macie zdanie na ten temat? Dajecie dzieciom drogie zabawki do szkoły? Zdarzały się zguby lub kradzieże? Co wtedy?

26 października 2012

Wymagania i oceny

Dziwią mi się starsze koleżanki, że co chwilę coś dzieciom sprawdzam, zadaję, robię kartkówki, odpytuję i...stawiam oceny. Mówią, że wymięknę, że będę miała dość. Bo im się już NIE CHCE...Nie wiem, może po 30 latach pracy też mi się nie będzie chciało. Na razie mam zapał do tego co robię. Bo skąd mam wiedzieć czy dziecko opanowało wymagany materiał, jeśli tego nie sprawdzę? Muszę na bieżąco monitować osiągnięcia uczniów, żeby mieć pewność, że nie mają zaległości. Na razie maluchy nie narzekają, a i rodzice są zadowoleni. Bo wymagam. Bo tępię gadulstwo na lekcji, jedzenie, chodzenie po klasie. Uczę, że należy wstać i powiedzieć dzień dobry kiedy ktoś wchodzi do klasy. Jeszcze nie jest tak idealnie jakbym chciała, wychowanie to proces - dla mnie na 3 lata pracy. Chcę, żeby już od początku dzieci dużo pisały - zgodnie z poznanymi zasadami, choćby po to, żeby uniknąć później sytuacji jak koleżanki uczące 2 i 3 klasy, że na dyktandach dzieci piszą: tagrze (także), w śrut (wśród), dórzy (duży) - wierzcie mi, widziałam te dyktanda i oczy aż bolały od tego widoku. Nie chcę, żeby w czwartej klasie były same skargi (jak teraz na obecne klasy czwarte), że dzieci nie umieją pisać, czytać płynnie i z liczeniem też problem. O zachowaniu nie wspomnę. Tak rozpuszczonych klas czwartych jeszcze nasza szkoła nie miała - notoryczne bójki, pretensje, pyskowanie do nauczycieli, brak szacunku, chodzenie po klasie, chowanie się pod ławkę na lekcji... Więc żeby skarg nie było później, wymagać trzeba od samego początku. I doceniać tych, którzy się starają :-)

Strój galowy - przeżytek?!

Mieliśmy dziś w szkole fotografa. I pierwsze klasowe zdjęcie. Może i jestem staroświecka, ale zażyczyłam sobie, aby w mojej klasie wszystkie dzieci były ubrane na galowo. Koleżanki patrzą na mnie z niedowierzaniem - no bo jak to - NA GA-LO-WO?! Wystarczy jakieś ładne ubranko. Ale ładnie, to te dzieci są ubrane codziennie, mama stwierdzi, że dziecko ma nową bluzę dresową, to już będzie wg niej - ładnie i elegancko - bo nowe. A ja mam inne poglądy. I tym sposobem w całej szkole, tylko moja klasa była ubrana odświętnie - na galowo. Pan fotograf też był zdziwiony - że dzieci nie wbiegły do sali na hurrra, tylko po kolei, parami i w spokoju. Pomyślałam sobie, że moja codzienna praca, niekiedy zdzieranie głosu - przynoszą jakieś efekty. Bo to widać, te dzieci są po prostu INNE - w pozytywnym znaczeniu tego słowa. 
A Wy co sądzicie na ten temat? Strój galowy jest naprawdę już taki niemodny? Osobiście uważam, że razem z rozluźnieniem wymagań dotyczących stroju rozluźniła się atmosfera w szkołach dotycząca pozostałych sfer. Popuszczamy w wymaganiach z każdej strony, a później dziwimy się, że dzieciaki włażą nam na głowy. Mam nadzieję, że jednak nie jestem sama...

25 października 2012

Co można zrobić z owoców i warzyw - konkursy

Przypadło mi całkiem przypadkiem w zastępstwie za chorą koleżankę zorganizowanie szkolnego konkursu pt. "Cudaki-zwierzaki". Zadanie polegało na stworzeniu z warzyw i/lub owoców jakiegoś śmiesznego stworka. Co roku w szkole była po prostu wystawa, ale niektóre zwierzaki były tak piękne, że w tym roku ogłosiliśmy konkurs. Dzieci (albo rodzice!) wykazały się ogromną pomysłowością. Największą popularnością cieszył się jednak kot Garfield. Sami zobaczcie:
I jeszcze kilka zdjęć innych cudaków:



Jak Wam się podobają? Rodzice się trochę napracowali, ale efekty super! No i radość dla dziecka, że coś wygra :) My w szkole nie mamy funduszy na drogie prezenty, więc zawsze to jakieś drobne upominki i dyplom, ale np. dziś było rozstrzygnięcie konkursu o bezpieczeństwie organizowanego przez nasze starostwo i muszę się pochwalić, że dziewczynka z mojej klasy zajęła 1 miejsce i wygrała tablet z zestawem komputerowych gier edukacyjnych. W konkursie startowało 500 uczniów...tym bardziej pękam z dumy!


23 października 2012

Praca z uczniem zdolnym

Praca z dziećmi zdolnymi jest przyjemna, ale i wymagająca. To spore wyzwanie, żeby nie zaprzepaścić talentu dzieci. Prowadzę dodatkowe zajęcia dla uczniów zdolnych i tak się ostatnio maluchom spodobało, że do domu mnie nie chciały wypuścić, bo chciały JESZCZE! Rozwiązywaliśmy kwadraty magiczne - dodawanie i odejmowanie w zakresie 10 - to powinny mieć opanowane na koniec pierwszej klasy, a nie na początku. Radzą sobie świetnie, po kilku zadaniach mówią: chcemy coś trudniejszego. OK, włączyłam zadania dla klasy drugiej - zakres rozszerzony do 20. Fakt, że zajęcia atrakcyjne, bo mamy tablicę interaktywną i korzystam z cudownych pomocy  WSiP, choć nie spodziewałam się, że dzieciakom aż tak się spodoba. Mam ucznia, który dodaje, odejmuje, mnoży i dzieli biegle w zakresie 10. A program klasy pierwszej póki co obejmuje: liczenie elementów zbioru, poznawanie cyferek (dopiero znamy 1 i 2), rozpoznawanie figur geometrycznych i stosunki przestrzenne. Ciężko więc pracować z takim uczniem na lekcji, gdzie muszę program wyłożyć, a on biedak się nudzi. Daję mu co prawda dodatkowe karty pracy...ale to wciąż za mało, by rozwinąć zdolności. W klasie jest 7 dzieci czytających i kiedy z całą klasą czytamy zdanie: To lala Oli - niestety proszę, żeby czytała reszta, a nie te zdolne, bo klasa zaczyna polegać na zdolnych i reszta już się nie uczy. A materiał opanować muszą. I znów zdolne się nudzą. Dwoję się i troję, żeby jakoś wszystkim dogodzić, żeby zdolne miały co robić, przeciętne i słabsze zrozumiały. Nie jest to łatwe, bo już w przedszkolach rodzice robią nagonkę na nauczycieli, żeby dziecko idąc do pierwszej klasy umiały już czytać, pisać i liczyć, bo inaczej sobie nie poradzą w szkole (dytyczy też 6-latków), więc przedszkolanki zamiast się bawić - wciąż uczą maluszki i później w szkole cofają się, bo znów wracamy do literek, cyferek itd. Apeluję zatem do rodziców - zwolnijcie, dajcie dzieciom w przedszkolu więcej czasu na zabawę, literek, cyferek, czytania i pisania nauczą się w szkole. Nie przyspieszajmy tego procesu! Bo później szkoła będzie nudna...

19 października 2012

Zajęcia komputerowe - polskie realia...

Zajęcia komputerowe wg założeń podstawy programowej powinny być prowadzone w grupach, tak by każde dziecko samodzielnie mogło pracować przy komputerze. Jak wygląda praktyka? Nie oszukujmy się, oszczędności szuka się wszędzie - tym razem kosztem dzieci. Od tego roku zajęcia komputerowe są w jednej grupie. Średnio działa 9 komputerów, dzieci jest 22. Nawet krzesełek zabrakło takich typowo komputerowych! Więc nauczanie w takich warunkach jest po prostu fikcją. Już nie wspomnę o sprawdzianie - dziś był takowy z korzystania z przybornika w programie Paint. 9 dzieci siedziało przy komputerze wykonując zadanie, a pozostałe zrobiły kółeczko na środku sali i graliśmy w głuchy telefon (żeby cisza była). Śmieszne? Oto realia polskiej szkoły. Wracam do domu chora po takich zajęciach. Bo wiadomo, to maluchy..i co chwilę słyszę: proszę pani, coś mi się zacięło, coś mi zgasło, coś nacisnąłem i mi nie działa, już skończyłem, co teraz...? A ja jestem jedna, ręce mam dwie i rozdwoić się nie mogę. Dzieci co prawda już się nauczyły i wiedzą, że pani ma oczy dookoła głowy i nawet jak nie patrzę to też widzę ;) Heh, to jest sztuka!

Taka sala? Marzenie!!!

18 października 2012

Wyścig szczurów czyli dzieci zbyt ambitne

Tak sobie myślę, że te dzieciaki jednak lubią chodzić do szkoły. Oto słowa, które mnie utwierdziły w tym przekonaniu:
- Proszę pani, zada nam pani coś na wakacje do odrabiania? Inaczej to ja się chyba zanudzę przez te 2 miesiące (słowa wypowiedziane po dwóch tygodniach nauki!)
- Proszę pani, niech nam pani da dodatkowe karty pracy, żebyśmy mieli co robić na przerwie...
No cóż, ja pamiętam czasy, kiedy na przerwie z radością wychodziłam na korytarz trochę 'poszaleć'. A teraz? Też są takie dzieci całe szczęście. A z tych nadmiernie pracujących to nie wiem czy się cieszyć czy o nie martwić? Bo czy to naprawdę taka chęć nauki czy niespełnione ambicje rodziców, którzy chcą, żeby ich maleństwo było we wszystkim NAJ? Zauważam, że gdzieś zgubiła się równowaga. Są dzieci albo niezainteresowane NICZYM, ale te zaangażowane we wszystkie możliwe dodatkowe zajęcia jakie tylko szkoła, czy MDK oferuje: angielski, tańce, haftowanie, szachy, plastyka, teatrzyk, basen...i tak gania to dziecko całymi dniami nie mając nawet czasu spokojnie porozmawiać z rodzicami jak minął dzień. Przerażające. Ale wyścig szczurów sięgnął już przedszkola. Może czas zwolnić? Bo bycie NAJ nie może odbywać się kosztem relacji...
Niedługo tak będą oznakowane szkoły:

Jak powstaje klasa?

Nie wiem jak w innych szkołach, ale u nas tworzenie klasy to długo trwający proces polegający na wywiadach wśród znajomych które dziecko z jakiego domu (świat jest mały, a plotki rozchodzą się bardzo szybko) i do jakiej klasy się nadaje. I tym sposobem w tym roku klas pierwszych są trzy. W klasie zwanej A (potocznie skojarzyć można: Ancymony) są dzieci dojeżdżające, z biedniejszych rodzin, niekiedy z patologicznych, z orzeczeniami poradni itp. Klasa B ( nazwałam ich Bogaci) to dzieci wybrane z bardzo dobrych domów, dzieci zdolne i mądre, często ponad program, ich rodzice to urzędnicy, nauczyciele, sponsorzy szkoły, prezesi. Klasa C (zwana przeze mnie: Cała reszta), to dzieci, które są pośrodku, czyli takie które nie pasują do dwóch pozostałych - klasa przeciętna. Oczywiście nie znaczy to, że w klasie B nie ma dzieci uboższych, czy gorzej się uczących. Są! Ale nie stanowią większości. W klasach A i C też są dzieci zdolne - ale to raczej rzadkość. Takie są realia. Zgadnijcie, którą mam klasę? Z klasami B trzeba się obchodzić ostrożnie - żeby przypadkiem nie podpaść rodzicom, bo to ważne osoby w mieście. Powiedziałam dyrekcji, że dla mnie nie ma ważnych i ważniejszych, bo wszyscy są równi, a pieniądze nie czynią kogoś lepszym. Usłyszałam: tak tak, oczywiście ja się z panią zgadzam...A L E...tam są sponsorzy naszej szkoły, więc proszę z nimi delikatnie się obchodzić. Ot, taką mamy sprawiedliwość - są równi i równiejsi jak widać. Co mi pozostaje? Sumiennie wykonuję swoje obowiązki, a rodziców i dzieci i tak traktuję jednakowo, bo ojciec prezes jest dla mnie tak samo ważny jak matka sprzątaczka. A Wy w jakiej klasie macie dziecko? Do której włożyli Was szuflady?

Ślubowanie

Dzień Edukacji Narodowej był u nas połączony z uroczystym pasowaniem na ucznia. Kupiliśmy dzieciom piękne bierty, pierwszaki musiały zaprezentować piosenkę i wykonać kilka zadań sprawdzających ich umiejętności po miesiącu nauki. Próby były koszmarne, bałam się, że będzie wielka kompromitacja, ale jak to zwykle bywa, w dniu pasowania dzieci były przejęte, sprężyły się i pokazały na co ich stać. Tylko podczas rozdawania dyplomów w klasie już było ciężko, bo rozdawałam im rożki ze słodyczami, więc jak się domyślacie - dzieci już niczym innym nie były zainteresowane. Pełna sala rodziców, ja rozdaję dyplomy i co chwilę słyszę, jak któreś mówi do kolegi: Ej, patrz tu są mentosy; wooow! Kinder niespodzianka...itp. :-) Nawet już nie starałam się z tym walczyć. Po co? Rozdałam co trzeba i do domu.
Na czym polega samo ślubowanie? Najlepiej oddają to słowa jednej z piosenek, którą śpiewały pierwszaki:
" Musisz przyrzec, że bez przerwy
będziesz dbał o pani nerwy
będziesz uczył się starannie
zachowywał nienagannie
gdy umowa taka stanie
to jest właśnie, to jest właśnie
ŚLUBOWANIE, oooo..."

O dyscyplinie słów kilka

W każdej klasie są gaduły. Od nauczyciela tylko zależy czy opanuje takich klasowych przeszkadzaczy, czy zignoruje i pozwoli sobie na zakłócanie toku lekcji. Ja jestem na etapie walki i poszukiwań co przynosi najlepszy efekt. Zatem kilka moich pomysłów na dyscyplinę w klasie:
1. Zmieniamy aktywność - śpiewamy, zabawa ruchowa, pląs
2. Klaszczemy językami
3. Krótka musztra: wstajemy na baczność - siadamy (to łączę z rozpoznawaniem głosek)
4. Zapraszam na środek dziecko przeszkadzające i proszę o dalsze prowadzenie lekcji
5. Przesadzam do innej ławki (mam ten komfort, że mam o 5 ławek więcej niż dzieci w klasie)
6. Klasowa motywacja - za grzeczne zachowanie całej klasy wrzucam do słoika jednego kasztana, jak jest pełny słoik robię lekcję w sali zabaw (atrakcja!)
7. Jak jest duże zamieszanie i potrzebuję szybko ich uciszyć to zazwyczaj działa nauczycielkie SZUM - dzieci: STOP, albo: DZIECI CI - dzieci mówią: SZA.
8. Robimy ćwiczenia logopedyczne - gimnastyka buzi i języka
Na razie powyższe działają, zobaczymy na jak długo. Macie jakieś swoje metody? Wiadomo, że jeszcze jest odpytywanie, kartkówki, rozmowy z rodzicami, uwagi do dzienniczka. Ja jednak stawiam bardziej na nagrody niż kary. Robię konkursy, mam jakieś lizaki czy cukierki i to też motywuje do dobrego zachowania. Czasem trzeba pokrzyczeć i być surowym - to jedna strona medalu, ale nie można przeginać. Warto jest też pośmiać się z dziećmi z różnych sytuacji, czy nawet własnych słabości. Dzieci muszą wiedzieć, że jest czas na zabawę i śmiech, ale i pracę w ciszy i powagę.
Macie jakieś sprawdzone metody na utrzymanie dyscypliny?

Uśmiechnięta pani

Miło mi się dziś zrobiło. Podchodzi do mnie jedna z mam i mówi: wie pani, jedziemy dziś rano samochodem do szkoły i mówię do syna: - zobacz, twoja pani idzie. A Bartek na to odpowiada: - Niee mamo, to chyba nie jest moja pani bo ona jest smutna, a przecież moja pani zawsze jest uśmiechnięta :-) Miło, że tak mnie dzieci postrzegają. I takie słowa są dużo cenniejsze niż niekiedy wymuszone kwiatki, czekoladki czy inne bzdety na Dzień Nauczyciela.

O zachowaniu w teatrze

Byliśmy dziś w teatrze. Wcześniej powiedziałam dzieciom jak należy się zachowywać: nie rozmawiamy, nie jemy, nie pijemy, wyłączamy telefony komórkowe itp. Dzieci ładnie się ubrały, zajęliśmy swoje miejsca -pełna kultura. A jednak z teatru wróciłam trochę zniesmaczona. Poza tym, że przedstawienie było super (Baśnie H.Ch. Andersena) - już nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam w teatrze. Dziś byłam zachwycona. Zastanawiacie się co było nie tak? Cóż, z mojej szkoły było 5 klas z wychowawcami i kilkoro rodziców. A sala wielka, więc było mnóstwo klas z innych szkół. I zdałam sobie sprawę, że mam naprawdę wychowaną klasę i grzeczne dzieci jak zobaczyłam zachowanie pozostałych widzów w sali. Współczułam aktorom takiego widoku i tym samym zła byłam na wychowawców z innych szkół, którzy swoimi uczniami się w ogóle nie zajmowali. Panie wyszły sobie do pobliskiej restauracji na kawę. A dzieci szalały - głupie okrzyki, nogi na siedzeniach, rozmowy przez cały spektakl, wstawanie co chwilę ot tak, bez powodu. To było niesmaczne. Zapominamy coraz częściej czym jest kultura. Jeszcze parę lat temu takie zachowanie wydawać by się mogło - było nie do pomyślenia. A dziś? Dzieci o mało sali nie rozniosą, a panie? Co się będą przejmować, nie ich dzieci, niech bachory oglądają, a my zrobimy sobie wolne. A przecież nauczanie to coś więcej, to bycie dobrym przykładem dla dzieci i tym samym zwracanie uwagi na niewłaściwe zachowanie. Wychowanie to przecież obok edukacji i opieki jedno z zadań szkoły. Nauczyciel nie jest nim tylko w szkole, ale i po pracy. Osobiście bardzo sobie biorę do serca, że w każdej chwili jestem dla maluchów przykładem - jako osoba dorosła, jako nauczycielka, i jako ICH wychowawczyni. Bacznie się pilnuję, żeby np. na czerwonym świetle nie przechodzić przez jezdnię, ważę słowa nie tylko w szkole, ale i w miejscach publicznych, robię to, czego sama oczekiwałabym od swojej dobrej nauczycielki. Bo bycie nauczycielem zobowiązuje - także po godzinach pracy.

A mogę kredką?

Kilka zabawnych sytuacji:
1. Prawie codziennie omawiamy jakąś ilustrację z podręcznika, dzieci się zgłaszają - widać wtedy tzw. las rąk (pamiętacie jeszcze jak to było?). Pytam zwykle po kolei, co kto widzi. Julka na każde moje pytanie ma rękę w górze, ale cierpliwie czeka, kiedy udzielę jej głosu. Wreszcie pytam: Julka, proszę, co masz do powiedzenia? A ona: Proszę pani, a mogę iść wysmarkać nos?! PADŁAM... :)
2. Otwieramy karty pracy. Czytam zadanie do wykonania: połącz ołówkiem zbiory z jednakową liczbą elementów. Julka: A mogę kredką? - NIE (polecenie było ołówkiem) Julka: - a mogę piórem?
3. Uczymy się wiersza "Kto ty jesteś - Polak mały". cała klasa powtarza, Marcel śpi. Za chwilę proszę: Marcel wstań i teraz sam powtarzasz cały wiersz. On wstaje, ja zaczynam wiersz: - Kto ty jesteś? - MARCEL...
4. Malujemy farbami jesienny park i las. Rozmawiam wcześniej z dziećmi o kolorach jesieni, co widzimy w parku (drzewa, ławki, wiewiórki, ptaki, ścieżki, rzeczka). Julka po chwili malowania pyta: proszę pani, a czy mogę namalować plac zabaw? Hmm, no pomysł zły nie jest, jednak w pracy chodziło bardziej o przyrodę jesienią, sugeruję jej więc co może namalować i pytam: ale jak idziesz do parku to co widzisz dookoła? Julka na to: - w parku jest tylko plac. No i powiedzcie mi o czym to wszystko świadczy? Problem ze zrozumieniem poleceń? Złe skojarzenia? Kiedy była do zrobienia praca konkursowa pt. "Bezpieczeństwo w oczach dziecka" Julka przyniosła mi piękną pracę przedstawiającą...AKWARIUM! No to pytam: co to ma z bezpieczeństwem wspólnego? Te sytuacje na pierwszy rzut oka wydają się śmieszne, ale tak naprawdę to przerażające. Czy to problemy dzieci z koncentracją uwagi, czy wina rodziców, czy mój przekaz jest niezrozumiały dla dzieci?

Praca czy zabawa?

Pierwszy rok w nauczaniu edukacji wczesnoszkolnej, pierwsza klasa, pierwsze wychowawstwo i mnóstwo wyzwań z tym związanych. Czy podołam? Codziennie przed pracą zadaję sobie to pytanie. Każdego dnia modlę się o mądrość i powierzam Bogu maluszki, którymi się zajmuję. I tak przy współpracy z Bogiem, rodzicami, dziećmi, innymi nauczycielami - powoli brnę do przodu. Idę do pracy z radością, nauczam z radością, i czasem zmęczona, ale zwykle zadowolona wracam do domu. Tak minęło już 1,5 miesiąca. Każdy dzień jest inny i stwarza mi możliwości rozwoju. Na dzień dzisiejszy praca jest dla mnie i nauką i zabawą. Bo jak to zwykłam mawiać: dobrze się przy tym bawię i jeszcze mi za to płacą :) A jak to wygląda w praktyce - będę na bieżąco opisywać moje szkolne perypetie. Zapraszam!